Dzień zapowiadał się wspaniale. Po niezwykle intensywnej sobocie postanowiliśmy sobie w niedzielę nigdzie nie gnać, nie zwiedzać, nie plażować, tylko odpoczywać. Jedyny wyjazd był na Mszę. Nie plażować? Wbrew temu, co się może wydawać, gdy się ma spory kawałek do plaży, to za każdym razem jest to wyprawa, a jeszcze z dwójką maluchów, z których mniejsze często płacze w samochodzie i trzeba się nieźle wysilać, by go zabawiać, robi się czasem naprawdę ciężko. Więc nie zawsze plażowanie to odpoczywanie ;)
Staś obudził mnie o 7 na karmienie, ale sam jeszcze zasnął. Ja najczęście wtedy też chodzę z nim spać, ale tym razem wygrałam z tą pokusą i postanowiłam wstać, bo wszyscy jeszcze spali, a ja mogłam mieć chwilę dla siebie. Jaki to był miły, cichy, spokojny poranek. Czułam, że dzięki temu byłam potem spokojniejsza przez cały dzień.
Mieliśmy sporo czasu, więc skorzystałam z zasobu gier właściciela naszego mieszkania. Już kilka dni wcześniej wypatrzyłam "kości - opowieści", ale do tej chwili nie było czasu zagrać. Co to za gra? To 9 kostek z różnymi obrazkami na każdej ścianie. Kulamy i z wylosowanych obrazków układamy opowiadanie. Wariantów może być wiele, co do układania historyjek, ale chodzi o to, by powiązać obrazki w jedno. Najważniejsze, że gra pobudza kreatywność i zmusza do myślenia :) Zastanawiałam się, czy nie będzie to zbyt trudne dla mojej Martusi. Okazało, że bardzo jej się spodobało. Na początku było widać, że ma trudności, wolała przekręcać kostki i raczej szukać obrazków do swojej historii niż wymyślać coś na podstawie tego co miała, ale pozwoliłam jej na to. Może był to potrzebny jej etap, aby się nieco oswoić z konwencją? W każdym razie szybko się wciągnęła, a potem jeszcze wciągnęła w grę tatę. Od razu dał się zauważyć wpływ taty i to, jakim jest dla niej wzorem, autorytetem i nie wiem, kim jeszcze ;) Gdy bowiem tata ułożył historię o smutnej rybce i jej tragicznym życiu, M ułożyła opowiadanie o rybce szczęśliwej, która się umiała cieszyć wszystkim.
Bardzo mi się podobało, jak M umiała niesamowicie rozszerzyć znaczenie jakiegoś obrazka. Gdy ja widziałam po prostu pszczołę - ona mówiła o owadach. Gdy ja widziałam piramidę - ona mówiła o pustyni lub Egipcie (wie, że piramidy się na pustyni w Egipcie).
Inną przyjemnością tego dnia było oglądanie "Piratów z Karaibów". No i Martusia pokochała Jacka Sparowa ;)
Niedziela to jednak przede wszystkim Msza. Wspaniale, że także w Gdańsku nie brakuje Tridentiny. Pięknie i majestatycznie sprawowana. Nasze dzieci akurat miały kryzys. Wciąż mnie zadziwia, że M nie potrafi wytrwać na Mszy (ja nie chcę jej na razie zmuszać), natomiast zawsze chce ze mną iść do Komunii i potrafi na nią czekać, klęcząc ze złożonymi rękami długo i tak pobożnie, że kolejny raz ksiądz chciał jej udzielić Komunii. Zwykle dostaje wtedy krzyżyk na czoło i żegna się (!!!), bije pokłony (!!!), chociaż ja tego nie robie po Komunii. Ale jak widać potrafi się skupić tylko w tym momencie.
Ale ta niedziela stała się wyjątkowa przez Stasia. Nagle bowiem, gdy wszyscy jakoś polegiwaliśmy w łóżku, usłyszeliśmy, jak bardzo wyraźnie S powiedział "MAMA". Wszyscy aż otworzyliśmy szerzej oczy. Wiem, że to tylko gaworzenie, przypadek, ale zabrzmiało niezwykle :) Zwłaszcza, że M tak nie gaworzyła i dłuuugo musiałam czekać na upragnione "mama", gdy tata odmieniała już na 100 sposobów ;) Ale Staś jest moim synkiem i powiedział najpierw mama ;) Zresztą od pewnego czasu często powtarza "maa". Czasem mówi to żałośnie, czasem jakby o coś prosił, a czasem uderzając w moją pierś. Już się nawet zastanawiałam, czy to możliwe, by pół roczne dziecko robiło to świadomie. W każdym razie ten dzień będzie zapamiętany jako dzień, w którym Staś powiedział po raz pierwszy "MAMA".
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz