niedziela, 6 lipca 2014

This is the road to Hel

Hel, Hel, Hel! Może to i wstyd, ale dopiero pierwszy raz w życiu byłam na Półwyspie Helskim. Może i wstyd, ale takie życie, że w sumie na wybrzeże nie jeździłam w dzieciństwie, raptem kilka razy w tzw. młodości i dopiero po pojawieniu się Marty zaczęliśmy jeździć bardziej regularnie nad morze. Ale nawet Tomek, który dokładnie przeciwnie – całe dzieciństwo spędzał nad Bałtykiem, nigdy na Helu nie był. Jakoś równolegle w naszych głowach powstał ten sam pomysł – skoro jesteśmy w Gdańsku, nie możemy nie skorzystać z okazji, by pojechać na Hel. Dodatkową motywacją była chęć spotkania ze znajomą i jej córką – koleżanką Marty. No więc umówiliśmy się na spotkanie w Kuźnicy obok Jastarni i możliwe, że gdyby nie to umówione spotkanie, to byśmy zawrócili, gdyż okazało się, że w sobotę o 9 rano obwodnica Trójmiasta jest koszmarnie zakorkowana. Drogę, którą można było zrobić w godzinę, pokonaliśmy w  3!!! Na szczęście Stasiu spał 2 godziny – w przeciwnym razie obawiam się, że mógłby być niezły koszmar ;)
Kiedy wreszcie dotarliśmy do naszego upragnionego półwyspu czułam się niezwykle. Ale najbardziej niesamowite było widzieć morze z obu stron drogi. Nawet w pewnym momencie tak mnie to piękno wzruszyło, że się popłakałam. Była bajeczna pogoda, która jeszcze dodatkowo potęgowała efekt. Byłam zachwycona. Hel jest po prostu niesamowicie urokliwy. Niezwykłe są te tak wąskie miejsca, gdzie widać oba krańce.
O 12 udało się nam dotrzeć do Kuźnicy. Cóż za piękne miejsce. Uliczki tak maleńkie, że mimo nawigacji 2 razy przejechaliśmy ulicę, w którą mieliśmy skręcić :) Martusia zachwycona spotkaniem z Marysią – łowiły meduzy. Po raz pierwszy nad morzem M widziała takie ilości meduz i łowiła je. Razem nadawały im „ogniste” imiona, co mi się bardzo podobało. Były więc między innymi: Ogienek, Zapałka, Ognisty Bąbelek, Parzelek.
Ale nam marzyło się zobaczyć sam koniec Helu, więc popołudniu opuściliśmy miłą kompanię, by udać się dalej. Niestety nie da się dojechać samochodem na sam koniec, ale byliśmy w porcie. Podziwialiśmy widoki i postanowiliśmy, że następnym razem przypłyniemy tu statkiem. Widzieliśmy takowy odpływający właśnie do Gdyni. Nie mogliśmy także nie zajrzeć do fokarium. Natomiast na plaży Martusia wypatrzyła łabędzia.

Lekko umordowani wróciliśmy do domu o 22. Zmęczeni, ale pełni wrażeń. Hel na długo pozostanie w naszej pamięci i bardzo byśmy chcieli przyjechać tu kiedyś na dłużej.

Brak komentarzy: