Hel, Hel, Hel! Może to i wstyd, ale dopiero pierwszy raz w
życiu byłam na Półwyspie Helskim. Może i wstyd, ale takie życie, że w sumie na
wybrzeże nie jeździłam w dzieciństwie, raptem kilka razy w tzw. młodości i
dopiero po pojawieniu się Marty zaczęliśmy jeździć bardziej regularnie nad
morze. Ale nawet Tomek, który dokładnie przeciwnie – całe dzieciństwo spędzał
nad Bałtykiem, nigdy na Helu nie był. Jakoś równolegle w naszych głowach
powstał ten sam pomysł – skoro jesteśmy w Gdańsku, nie możemy nie skorzystać z
okazji, by pojechać na Hel. Dodatkową motywacją była chęć spotkania ze znajomą
i jej córką – koleżanką Marty. No więc umówiliśmy się na spotkanie w Kuźnicy
obok Jastarni i możliwe, że gdyby nie to umówione spotkanie, to byśmy
zawrócili, gdyż okazało się, że w sobotę o 9 rano obwodnica Trójmiasta jest
koszmarnie zakorkowana. Drogę, którą można było zrobić w godzinę, pokonaliśmy w
3!!! Na szczęście Stasiu spał 2 godziny
– w przeciwnym razie obawiam się, że mógłby być niezły koszmar ;)
Kiedy wreszcie dotarliśmy do naszego upragnionego półwyspu
czułam się niezwykle. Ale najbardziej niesamowite było widzieć morze z obu
stron drogi. Nawet w pewnym momencie tak mnie to piękno wzruszyło, że się
popłakałam. Była bajeczna pogoda, która jeszcze dodatkowo potęgowała efekt.
Byłam zachwycona. Hel jest po prostu niesamowicie urokliwy. Niezwykłe są te tak
wąskie miejsca, gdzie widać oba krańce.
O 12 udało się nam dotrzeć do Kuźnicy. Cóż za piękne
miejsce. Uliczki tak maleńkie, że mimo nawigacji 2 razy przejechaliśmy ulicę, w
którą mieliśmy skręcić :) Martusia zachwycona spotkaniem z Marysią – łowiły meduzy. Po raz pierwszy nad
morzem M widziała takie ilości meduz i łowiła je. Razem nadawały im „ogniste”
imiona, co mi się bardzo podobało. Były więc między innymi: Ogienek, Zapałka,
Ognisty Bąbelek, Parzelek.
Ale nam marzyło się zobaczyć sam koniec Helu, więc
popołudniu opuściliśmy miłą kompanię, by udać się dalej. Niestety nie da się
dojechać samochodem na sam koniec, ale byliśmy w porcie. Podziwialiśmy widoki i
postanowiliśmy, że następnym razem przypłyniemy tu statkiem. Widzieliśmy takowy
odpływający właśnie do Gdyni. Nie mogliśmy także nie zajrzeć do fokarium.
Natomiast na plaży Martusia wypatrzyła łabędzia.
Lekko umordowani wróciliśmy do domu o 22. Zmęczeni, ale
pełni wrażeń. Hel na długo pozostanie w naszej pamięci i bardzo byśmy chcieli
przyjechać tu kiedyś na dłużej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz