poniedziałek, 31 stycznia 2011

Okropni sąsiedzi czy Anioł Stróż?

W sobotę rano, jako że Tusia wstała w niezbyt dobrym humorze, szybko się na coś zdenerwowała i zaczęła nam płakać. Trzymając ją na rękach usłyszałam pukanie do drzwi. Tomek otworzył. Weszła sąsiadka mieszkająca nad nami. Dziewczyna trochę od nas młodsza. I mówi nam, że Martusia tak strasznie płacze i często, że sąsiedzi się zmawiali, żeby podać nas do opieki społecznej.
Zdębiałam.
- Że niby ją leję? - zapytałam. - Przecież nie mogę jej ulegać, tylko po to, żeby nie płakała. Niech sobie podają nas na opiekę. Przecież dziecku krzywda się nie dzieje.
Nie chciała nam powiedzieć, kto konkretnie to mówił. Poszła.

Potem zaczęliśmy się zastanawiać. Zawsze nam się wydawało, że mieszkamy w takim fajnym bloku!!! Bardzo się lubimy z wszystkimi, a tu taki nóż w plecy. Pomyśleliśmy o tej strasznej ustawie, że media robią ludziom wodę z mózgu, że każdy płacz interpretują chyba jako katowanie dziecka. A nam się wydaje, że żyjemy z ludźmi na tyle dobrze, że powinni do nas przyjść najpierw, porozmawiać, zobaczyć, a może zapytać, czy nie potrzebujemy pomocy. I te myśli prześladowcze: kto to? kto to?

No bo czy chodzi o to, by dziecko nie płakało? Więc co, mam nie chodzić do pracy, bo ona nie chce rano wstać (=płacze)? Mam nie spać po nocach, bo ona nie chce iść spać? Mam pozwolić, by wypadły jej zęby, bo nie chce ich umyć? Ma biegać nago lub cały dzien w piżamie, bo nie chce się ubrać? Mam zostawić ją w domu, bo ona nie chce założyć butów? Staram się unikać płaczów, często wykazuję się kreatywnością, ale nie zawsze się udaje. Czasem ulegam, bo nie chcę, żeby płakała, ale to tylko utwierdza Małą w przekonaniu, że im głośniej będzie płakać, tym większe szanse, że mama ulegnie.

Potem zaczęłam zastanawiać się sama. A może to nie chodzi tylko o płacz Martusi? Przecież nie ma co ukrywać, że się kłócimy, a ja mam badzo donośny głos (zresztą Marta po kimś ma ten swój :) Może Agata nam nie powiedziała, że chodzi też o to (bo się wstydziła, albo nie chciała być niemiła)?

Zaczęłam myśleć, że to może ostrzeżenie - panuj bardziej nad sobą! I staram się wziąć to do serca!
Może to był troskliwy Anioł Stróż?

czwartek, 27 stycznia 2011

Wtórny analfabetyzm pisany

Kiedyś bardzo lubiłam pisać. Pisałam tzw. wypracowania, pisałam listy, pisałam pamiętnik. Ale z czasem moja "twórczość" malała. Ostatnim większym dziełem jest moja praca magisterska. Z pragnienia pisania powstał też ten blog. Jednak okazało się, że brak mi czasu, zwłaszcza gdy pojawiła się Martusia.
Ostatnio zostałam poproszona o napisanie dwóch świadectw. Serce mi zapałało, ale w głowie pustka. Są uczucia, przeżycia, doświadczenia, których nie umiem przelać na papier. Uświadomiłam sobie, że stać mnie już tylko na komentarze na facebooku i że jak nieczytającym grozi wtórny analfabetyzm, tak mnie dopadł w pisaniu. Zapomniałam zupełnie, jak się pisze. Stąd ten wysiłek, by sobie przypomnieć, jak to się robi, żeby może znów zacząć pisać. Tym bardziej, że widzę, że tyle rzeczy i spraw mi umyka.
Np. to, że moja córcia zaczęła wreszcie i to dość nagle mówić. Długo się rozkręcała, mówiła mało, choć z każdym dniem coraz więcej, aż nagle po prostu zaczęła gadać! A ja jestem tym zachwycona. Niesamowicie to przeżywam. Obserwuję coś, o czym nie miałam pojęcia. Moje dziecko posługuje się bowiem jakąś logiką.
Odmienia wszystkie czasowniki w ten sam sposób:
-wiem, jem, czekam, biegam, skaczem, chcem, lecem itd.
Podobnie, gdy tworzy liczbę mnogą:
- oko - oki; ręka - ręki
A jeszcze lepiej, gdy tworzy dopełniacz
- mamusi, babusi, tatusi, dziadziusi.

Wszystko to jest zarazem urocze, jak i zjawiskowe, bo świadczy o jakiś procesach, które zachodzą w dziecku, a o których pojęcia nie miałam.

Dlatego warto te obserwacje zapisywać. Co sobie właśnie postanawiam :)