poniedziałek, 27 września 2010

Palikot zakłada własną partię - same zalety dla PO

Oto moja osobista teoria (może być nazwana spiskową).

Palikot zakłada własną partię za zgodą (namową?) Tuska, po to, aby nie psuć PRu PO, ale swoją robotę nadal odwalać, dezawuować PiS. PO zyska na wizerunku, bo wielu ludzi nie podobał się Palikot w szeregach PO, a Palikot na pewno jakoś zostanie przez Tuska wynagrodzony (może koalicja?) i tym sposobem nie ma obaw o odpływający do Palikota elektorat. I wszyscy są szczęliwi i zadowoleni.

A dla mnie Palikot coraz bardziej upodabnia się do Kaczyńskiego. Choć już sama nie wiem, który do którego. Obaj uprawiają politykę emocji. I zamiast zwolenników mają wyznawców, co jest groźnym zjawiskiem, bo wyznawca, choć widzi błędy lidera, wierzy w jego "osteteczne" dobre inetencje, co nie pozwala mu na trzeźwą ocenę.

sobota, 17 lipca 2010

Po Euro Pride - żenującej paradzie seksu

Z czego dumni są homoseksualiści? Czym się chwalą? Co pokazują? Co reprezentują? Co widać na takiej paradzie?

Jestem albo ślepa, albo (zapewne) uprzedzona, ale ja widzę tylko tyle, że najważniejszy w życiu jest sex.

Jak można swoje życie układać, wartościować przez pryzmat seksu?

Dla mnie to parada wyłuzdania :(

Przykre, że:

- homoseksualiści wybierają na swoje hasło słowa Jana Pawła II "Nie lękajcie się" i udają, że nie ma w tym prowokacji

- po paradzie miasto jest kompletnie zaśmiecone

- homoseksualiści uważają, że są dyskryminowani, a pan Krystian Legierski mówi na antenie TV do pana Tomasza Terlikowskiego wprost:
"Za Pana poglądy powinien Pan może nie siedzieć w więzieniu, ale zapłacić grzywnę"

(i to ma być ta ich "wolność, równość, tolerancja"?)

- homoseksualiści wśród swoich znaczków mają czelność używać znaku Polski Walczącej

- Kościół nie dość mocno wyraził swój sprzeciw (jakże brak mi głosu arbpa Nycza!)

- trzeba tolerować wszystko, ale nie wolno tolerować moralności, tradycji, natury

- zarzuca się nam na każdym kroku "mowę nienawiści" - nie widzi się natomiast nienawiści, wyśmiewania, prowokacji wobec wartości, które mimo wszystko są uznawane przez większość polskiego społeczeństwa.



Jeśli dla kogoś najważniejsze jest w życiu jedzenie a dla kogoś innego sex, to ja mogę mu tylko współczuć, ale szanuję go, przyjmuję - natomiast nie toleruję, by swoje zachowanie narzucał innym i wmawiał, że jest to równie normalne, jak np. uważać, że najważniejsza w życiu jest rodzina.



IMHO postulaty typu legalizacja związków partnerskich i adopcja dzieci są tylko przykrywką.

wtorek, 6 lipca 2010

Rząd nic nie robi dla powodzian!

Tak się złożyło, że dotarła do mnie prośba o pomoc dla powodzian z Sandomierza. Co mogłam, to dałam.

Dziewczyna, która organizowała transport przesłała mi potem relację - jest dla mnie wstrząsająca - dlatego ją tutaj zamieszczam.

Moi Drodzy,

w ostatni piątek pojechaliśmy do Sandomierza, by przekazać ofiarom powodzi to, co udało nam się zebrać.Troszkę się tego uzbierało. Były ubrania, środki czystości, pościel, naczynia, zabawki dla dzieci, 4 łóżka, zamrażarka, dwa telewizory.

Do Sandomierza przyjechaliśmy wieczorem. Wszystkie rzeczy złożyliśmy w garażu u jednej z rodzin, po tej szczęśliwej, lewobrzeżnej części Sandomierza, która nie została dotknięta powodzią. Po tej stronie życie toczy się normalnie.

Gdy przyjechaliśmy, w domu był tylko gospodarz - pan Robert. Jego żona była u koleżanki, ofiary powodzi. Razem ze znajomymi czyścili ściany. Pracowali twardo przez wiele godzin. Zrobili sobie tylko półgodzinną przerwę (jak opowiada pani Ania po powrocie). I ciągle jest masa pracy, której końca nie widać. Jej koleżanka straciła wszystko. Teraz ratuje dom. Mieszkańcy terenów popowodziowych sami nie dadzą sobie rady. Każda para rąk do pomocy jest potrzebna. Dlatego też, po pracy, niektórzy mieszkańcy lewobrzeżnego Sandomierza idą i pomagają ratować domy i porządkować zniszczone tereny.

Gdy na terenach zalanych stała woda, media mówiły o tym na okrągło. Mówili o dramacie ludzkim. A teraz? Teraz jest cisza. Jest czas wyborów, życie toczy się dalej. Gdyby ciągle o tym mówili, to spadłaby oglądalność. A to teraz potrzeba pokazywać tamte tereny, pokazać jak wygląda życie tych ludzi, mówić o tym, że ofiary powodzi potrzebują pomocy. Niestety, niejednokrotnie nie mogą oni liczyć na obietnice rządu, czy władz miejscowych.

Przekonałam się o tym w sobotę rano, gdy wybraliśmy się na prawobrzeżną część Sandomierza oraz do wsi Sokolniki i Trześń. Po przekroczeniu Wisły w naszych oczach stanęły łzy. To co zobaczyliśmy to był dla nas szok. Wzdłuż ulic leżały sterty ludzkiego dobytku, który umazany był ciemnoszarym szlamem. Były to zniszczone meble, ubrania, telewizory, sprzęt AGD, wyposażenia mieszkań itp.
Na drzewach, ogrodzeniach, balkonach - wisiały śmieci, które zostały tam przyniesione przez wodę. W niektórych okolicach czuć okropny odór.
Na podwórkach widać pracujących ludzi. Aż dziw, że ci ludzie dają radę tam funkcjonować. Musieli się przyzwyczaić do tego smrodu.
Czułam się jakbym wjechała do innego świata. Widać umarłą roślinność, króluje szarość, wszędzie szlam. Jak to możliwe, że obok siebie istnieją dwa, tak różne światy, które dzieli Wisła.

Jadąc samochodem mijamy babcię z taczką. Serce się kraje. Ta kobieta przeszła już wiele w swoim życiu, powinna wypoczywać, a musi tak ciężko harować. I takich starszych ludzi spotyka się wielu. Tu wszyscy są sobie równi. Nieważne...stary czy młody, bogaty czy biedny. Woda zniszczyła wszystko. Nie oszczędziła nikogo.

Czy jednak wszyscy są równi. Po rozmowach z ludźmi i po przeczytaniu wypowiedzi ofiar, można się przekonać, że teraz liczą są znajomości. Osoby, które znają odpowiednich ludzi, szybciej dostają dary.
Taki mały, ale według mnie, bardzo ważny przykład. Każda rodzina powinna dostać środki grzybobójcze, miało starczyć dla wszystkich. Rozmawiałam z rodziną, która ich nie otrzymała. Właściciele domu poszli do sanepidu, ale tam już nic nie było. A miało wystarczyć dla wszystkich... I tak chodzą codziennie. Może wreszcie coś dostaną.

Do dnia dzisiejszego jestem w szoku po tym co zobaczyłam.
Oprócz darów które zawieźliśmy, zakupiliśmy też myjkę wysokociśnieniową i środki odkażające. Myjką tą rodziny będą się dzielić. Po umyciu domów trzeba będzie przystąpić do ich wysuszania. Czekam na informację od rodzin, czy uda im się wypożyczyć osuszacze tam na miejscu. Jeśli nie, wypożyczymy je z wypożyczalni, z innej części Polski.
Koniecznie trzeba domy odgrzybić i osuszyć.

Jedna z rodzin nie ma gdzie mieszkać i ciągle nocuje w internacie. Wzięli od nas tylko trochę ubrań, artykułów spożywczych i zabawek dla dzieci... bo nie mają gdzie tego trzymać.
Pozostali mieszkają albo w zagrzybionych domach, albo u rodzin.

W jednym z domów zastaliśmy starszą kobietę, która patrzyła się przed siebie. Nic nie mówiła, a na nasz widok zaczęła płakać. Jej wnuczka powiedziała, że od pierwszej powodzi babcia schudła ok. 30 kg. Nie ma ochoty żyć. Dobrze, że ma rodzinę, która jest przy niej. Mieszkają oni na piętrze swojego domu, która została uratowana. Niestety pęka strop i ściany nośne. Nie wiadomo, czy nie będzie trzeba burzyć budynku. Konieczna będzie kolejna ekspertyza.

Tych tragedii ludzkich jest wiele... a nic się o tym już nie mówi :(

Moja relacja nie potrafi oddać tego, co zastałam na terenach zniszczonych przez wodę, dlatego też zapraszam do obejrzenia zrobionych przeze mnie zdjęć:

http://picasaweb.google.pl/edytarep/PoPowodzi

i filmiku, który polecam obejrzeć bez dźwięku

http://www.youtube.com/watch?v=cDTcHEGctJo


Zapraszam też na stronę internetową, gdzie można zobaczyć zdjęcia wykonane 22 czerwca, przez pana Wacława Pintala z Tygodnika Nadwiślańskiego:

http://www.tarnobrzeg.info/index.php?module=Artykuly&func=display&sid=1929


Wolałabym przesłać zdjęcia z tych terenów sprzed powodzi. Niestety... tak teraz wygląda tam rzeczywistość. I uważam, że to trzeba pokazać.

Gdy po południu wróciliśmy do lewobrzeżnego Sandomierza, czułam się dziwnie. Znów znalazłam się w pięknym, zielonym, zadbanym świecie. Jednak nie czułam się tak samo, jak w sobotę rano, przed przekroczeniem Wisły. Nie mogłam zapomnieć o tym co widziałam. Nie mogę zapomnieć do dziś.

W najbliższym czasie planujemy zorganizować dalszą pomoc dla powodzian. Myślę, że tym razem będziemy zbierać używane meble, sprzęt AGD. Jestem w stałym kontakcie z rodzinami.
Za jakiś czas pozwolę sobie przesłać kolejnego maila z apelem o pomoc dla tych ludzi. Mam nadzieję iż spotka się to ze zrozumieniem i nikt nie będzie miał mi tego za złe.

Jedna z ofiar powiedziała przez łzy: "dzięki powodzi uwierzyłam w to, iż są dobrzy ludzie, którzy pomagają, nie oczekując nic w zamian".
I ja za tę pomoc i za zaufanie, które zostało mi okazane, bardzo dziękuję.

Serdecznie pozdrawiam,
Edyta Replińska

wtorek, 29 czerwca 2010

Miernota policji i straży miejskiej

Kolejny raz przekonuję się o tym, że nie bardzo wiem, czemu służą Policja i Straż Miejska.
Kiedy byłam w siódmym miesiącu ciąży, sąsiedzi nad nami urządzili imprezę o 24 i skakali (dosłownie!) nam po głowach. Nie jest starą zgredą i pewnie bym inaczej zareagowała, gdyby przyszli, uprzedzili, może zobaczyli moją zaawansowaną ciążę i zechcieli trochę ciszej się zachowywać. A głośno było w naszym mieszkaniu, jakbyśmy my sami imprezowali.
Mąż zadzwonił na policję - przyjechali. Zrobiło się cicho, jak weszli. Było słychać krótką rozmowę. Zeszli na dół i nim zdążyli odjechać, muzyka i ludzie zaryczeli od nowa. Znów zadzwoniliśmy i sytuacja się powtórzyła.
Policja nic nie może!!

Wczoraj plac zabaw przychodzi grupa młodych ludzi i zaczynają palić. Zwracam im grzecznie uwagę, że tu dzieci małe są, a oni na to, że co ich to obchodzi. Więc pytam, czy mam dzwonić po straż miejską - a proszę bardzo. Straż oczywiście się nie kwapi. Przyjeżdża już po wypalonych papieroskach. Młodzi się podśmiewają. Żaden nie ma dokumentów. Podchodzę i mówię, że to ja wzywałam straż. Młodzi zaczynają się ze mnie naśmiewać. Nie mogę znieść tego, że straż na to pozwala, że stoi dwóch przystojnych mięśniaków i słuchają, jak ci palacze się ze mnie naśmiewają! Tłumaczę, że moje dziecko chodzi i zbiera potem te pety i bierze do buzi - młodzi nadal się naśmiewają. Kiedy pytam straży, czy coś zrobią, mówią mi, że przecież oni tylko ze mną rozmawiają i że co oni mogą zrobić.

No właśnie! Co oni mogą????? To po co ta służba w ogóle jest?? Po co zakaz palenia, skoro nikt się nie boi go łamać? Po co zakaz, skoro straż nie może niczego wyegzekwować? Czemu nie wlepią mandatu? Czemu się takich nie weźmie na służbę społeczną? Popracowałby, to by się przestał nudzić i głupoty robić.

Strasznie upokarzające to dla mnie było, bo wyszłam na wariatkę, histeryczkę, która policją straszy, a policję wszyscy mają w d..., bo policja jest do d... i pozwala się tak traktować.

poniedziałek, 14 czerwca 2010

Dopadł mnie banał

Nigdy nie lubiłam argumentów finansowych zmuszających do odkładania poczęcia dziecka. A teraz ten banał dopadł i nas :( Od maja zaczęliśmy starania o rodzeństwo dla Tusi. Nie udało się za pierwszym razem, a w tak zwanym międzyczasie wydarzyło się kilka rzeczy: Rata kredytowa za mieszkanie wzrosła, ale metraż się nie powiększył. Marzenia o większym mieszkaniu lub maleńkim domku spełzły na niczym, kiedy się okazało, że nie mamy większej zdolności kredytowej, że w tym momencie nie opłaca się sprzedawać naszego mieszkania. Gwoździem do trumny stała się utrata moich dochodów. Niewielkie, okazały się być kluczowe. Bez mojej ostatniej wypłaty, nie dajemy rady przeżyć miesiąca. W przyszłym będzie jeszcze gorzej. Stąd decyzja, że muszę iść do pracy. Podwójny ból! Nie możemy teraz pozwolić sobie na drugie dziecko i w dodatku Tusię muszę oddać do żłobka, choć planowałam być z nią przez te pierwsze 3 lata.
Serce mi krwawi, ale widzę działanie Boże. Już jest szansa na pracę od września. Tusia się uspołeczni i rozwinie, nie będzie jedynakiem. A ja będę się umiała do niej zdystansować i będę miała więcej cierpliwości. Zresztą widzę, że już teraz chcę jej tę przyszłą rozłąkę wynagrodzić, bo już za nią tęsknię :)
Na pewno Bóg ma w tym dla nas jakiś plan! Nie martwię się, choć oczywiście mi smutno, bo czuję się trochę tak, jakbym nie mogła mieć dzieci.
Czasem nawet sobie myślę, że trzeba było jednak zacząć szybciej się starać, ale chcę ufać, że będzie dobrze!

piątek, 11 czerwca 2010

Uwielbiam takie obrazki

Martusia wyciąga z zabawek malutki śliniak dla lalki i woła:
M: "co to? co to? co to? co to?"
Ja: śliniak
M od razu przykłada go do szyi
Ja (śmiejąc się z zabawnego widoku): ale dla lalek
M: lala, lala, o! dzie je? o ama tu

(tłumaczenie: lala, chodź! gdzie jesteś? chodź jeść! tu)

Ponieważ lala nie nadchodziła, M wzięła leżącego po drodze Asika (psa maskotkę) i usiłuje mu założyć mikro śliniak i nakarmić plackami :)

środa, 10 marca 2010

Pierwszy żart słowny mojej córci

Tusia niewiele jeszcze mówi, ale już udało jej się mnie rozbawić.
W domu nosi pieluszkę tetrową i kiedy ją zasika, ja wyjmuję i mówię: widzisz? mokre, blee. A ona powtarza: blee.
Jakiś czas temu Tuśka dobierała się do suszarki, gdzie wiszą pieluchy. Więc mówię do niej: nie ściągaj, bo jeszcze mokre.
A Tusia na to: blee.
:D
To niesamowite, jak dzieci kojarzą, jak sobie w tej główce łączą różne rzeczy, jak obserwują i naśladują :)
Jestem pod ogromnym wrażeniem własnego dziecka :)