sobota, 25 kwietnia 2015

Tradycyjne francuskie naleśniki bez glutenu Pascala Brodnickiego


Człowiek uczy się całe życie. Dziś byłam na spotkaniu dla dzieci z Pascalem Brodnickim. Jako atrakcję przewidziano naleśniki. Z góry więc nastawiliśmy się, że z poczęstunku nie skorzystamy. Tym większe i milsze było nasze zaskoczenie, że Francuzi robią także tradycyjne naleśniki bezglutenowe. Pascal wyjaśnił nam różnicę między francuskim le crêpe i la galette. Okazuje się bowiem, że tradycyjnie we Francji naleśniki na słodko (zwane le crêpe) przygotowywane są na bazie mąki pszennej. Natomiast naleśniki w wersji wytrawnej robione są z mąki gryczanej i mają swoją osobną nazwę, właśnie la galette.
Pascal podzielił się także recepturą na te naleśniki i oczywiście przygotował je dla nas. Miałam zaszczyt je jeść :)
Przepis:
- 1 kg mąki gryczanej
- 1 – 2 jajka
- sól
- odrobina cukru
- 2 l wody
Ciasto powinno być lejące, a co najważniejsze powinno leżakować w lodówce co najmniej 24 godziny – jego ciasto czekało półtora dnia.
Powiedział też że jeśli bardzo się spieszymy, powinniśmy poczekać minimum godzinę albo dodać więcej jajek.
Do ciasta nie wolno dodawać tłuszczu. Smarujemy patelnię tłuszczem tylko przy pierwszym naleśniku, resztę smażymy bez tłuszczu. Podzielił się też swoim patentem do smarowania patelni. Jest połowa ziemniaka nabita na widelec i maczana w tłuszczu.

Całość dopełnił jeszcze farsz:
Na początek rozbijamy na środku jajko. Rozsmarowujemy delikatnie białko, tak by nie uszkodzić żółtka, ale by białko szybko się ścięło.



Dookoła żółtka układamy dodatki:
- pomidory podduszone z czosnkiem
- smażone pieczarki
- szynka
- ser



Zawijamy boki, aby pozostało widoczne żółtko i chwilę podgrzewamy  na patelni.




Naleśniki bardzo nam smakowały, więc z pewnością sposób z leżakowaniem ciasta wykorzystamy.


Serdeczne podziękowania dla Stowarzyszenia Możesz - organizatora spotkania
http://www.mozesz.org/

piątek, 24 kwietnia 2015

Mapa

Edukacja domowa pozwala na różnorodność i swobodę. Jedna z niewątpliwych zalet polega na tym, że każda rodzina może ją realizować, jak sobie wymyśli. Jedni wybierają podążanie za dzieckiem, inni realizują program, niejako robiąc szkołę w domu. Każdy wybiera to, co mu odpowiada. I to jest piękne i wspaniałe. Dlatego też nie ma jednej odpowiedzi, jak wygląda dzień rodziny ed. Dlatego tak trudno odpowiedzieć, na czym to polega. W każdej rodzinie wygląda to po prostu inaczej. A u nas? Sama do końca nie potrafię odpowiedzieć ;) Jesteśmy dopiero w zerówce i pierwszy rok w domu, bo wcześniej M chodziła do przedszkola, więc przechodziła także proces odszkolnienia. Podoba mi się idea podążania za zainteresowaniami dziecka i tu widzę swoją ułomność. Staję ostatnio w prawdzie o sobie. Uważałam się za dobrze zorganizowaną i z wewnętrzną dyscypliną. Co za rozczarowanie! Przeszłam przez kilka fal frustracji, by wreszcie uznać, że w domu moje cechy tak cenione w pracy, w ogóle nie istnieją. I trudno! Wcale to nie przeszkadza nam, by nadal pozostać w ed. Można być rozlazłym, niezorganizowanym, niekreatywnym, a nawet leniwym i nadal być w ed! Bo nasze dzieci są kreatywne i ciekawskie. Ich zapał nie jest niszczony przez system. Boje się tylko, żebym ja tego nie zniszczyła. Kilka razy miałam takie wrażenie, kiedy moja córcia chciała coś robić, a mi zabrakło sił, żeby temat pociągnąć. Ostatnio jednak coś się udało i jestem po prostu dumna z nas obu. Uważam, że obie przeszłyśmy jakąś wewnętrzną przemianę, bo wcześniej M mniej chętnie przyjmowała moje propozycje. Natomiast ostatnio udało mi się jednak wyczuć moment. M na świetlicy Montessori zrobiła z kolorowej masy solnej wymyśloną mapę. Bardzo mi się ta praca spodobała, zwłaszcza, że M zrobiła Polskę i stwierdziła, że próbowała zrobić Afrykę. 



Zapytałam ją, czy zatem nie chciałaby zrobić prawdziwej mapy z kontynentami. Byłam pewna, że nie będzie chciała. Ale ona się zgodziła! Niestety często wcześniej w podobnych sytuacjach, potrafiłam tematu nie pociągnąć i tracić okazje, ale tym razem postanowiłam iść za ciosem. Uwierzcie, że to naprawdę praca nad sobą. Kocham za to ed, między innymi ;) Zaangażowałam jeszcze tatę, bo poprosiłam, żeby znalazł nam kontynenty do druku. S jak na życzenie spał prawie 2 godziny – dokładnie tyle zabrało nam wyklejanie plasteliną kontynentów. Obudził się dosłownie w momencie, gdy skończyłyśmy – co za wyczucie chwili ;)




Inspirowałyśmy się kolorami kontynentów wg metody Montessori. Mapa wisi na lodówce i jest cały czas okazją do utrwalania nazw kontynentów, bo M stale się mylą Ameryki i trudno zapamiętać nazwy Australia i Antarktyda. Natomiast gdy ja pytam, gdzie leży dany kontynent, pokazuje bezbłędnie :) Jestem taka zadowolona. Moja córcia mnie inspiruje.


Ps. Na mapie brakuje Antarktydy, bo taka wersja się nam wydrukowała i M już nie chciała jej doklejać (jest biała wg Montessori). Natomiast zabawnie wygląda, gdy pokazuje, gdzie leży, gdy o to pytam :)

Ps2. Myślę, że nie bez znaczenia był mój autentyczny zachwyt mapą, którą Marta sama wymyśliła. Gdybym skrytykowała, że po co tak wymyślać, że lepiej robić prawdziwą, pewnie by jej to wcale nie zachęciło do zrobienia mapy prawdziwej. A widząc mój entuzjazm zapewne poczuła zachętę, by robić coś dalej.

niedziela, 12 kwietnia 2015

Wegańskie brownie bezglutenowe

Od wczoraj chodzi za mną ochota na ciasto z ugotowanej kaszy jaglanej. Wczoraj nie znalazłam żadnego ciekawego i szybkiego przepisu, więc powstał budyń. Ku mojemu zaskoczeniu i radości jadła go także Martusia. Ale smak na ciasto pozostał. Dziś zajrzałam do zeszytu, do którego czasem spisuję znalezione w necie przepisy oraz utrwalam rodzinne przepisy moich mam. W czasie weekendu wyjedliśmy wszystkie jajka, ale ku mojemu zaskoczeniu znalazłam przepis na czekoladowe brownie bezglutenowe, bez mleka i bez jajek! Nigdy wcześniej go nie piekłam. Widać czekał na swój dzień. Nawet nie wiem, skąd mam ten przepis.

Zależało mi też na czymś szybkim. Gdybym miała wcześniej ugotowaną kaszę, rzeczywiście robiłby się błyskawicznie, ale nawet z gotowaniem wszystko nie trwało zbyt długo.




Przepis:

Suche składniki:
- 1,5 szklanki mąki gryczanej
- 2-3 łyżki kakao
- ½ szklanki cukru trzcinowego nierafinowanego
- szczypta soli morskiej
- 1 łyżeczka sody oczyszczonej (na koniec)

Mokre składniki:
- 3 czubate łyżki oleju kokosowego
- 1 łyżeczka octu jabłkowego (miałam tylko balsamiczny i też się nadał ;)
- 1 łyżeczka ekstraktu waniliowego
- 2 czubate łyżki rozgotowanej kaszy jaglanej
- 1 szklanka wody

Jeśli mamy wcześniej ugotowaną kaszę to dodajemy do niej wodę i chwilę podgrzewamy. Jeśli nie mamy, to gotujemy najpierw kaszę. Potem wkładamy do blendera kielichowego wszystkie mokre składniki. Możemy też oczywiście zblendować wszystko ręcznym blenderem.
Suche składniki (oprócz sody) mieszamy w osobnym naczyniu. Dolewamy do nich mokre składniki i miksujemy na gładką masę. Dosypujemy sodę i mieszamy przez chwilę. Wylewamy na blachę wyłożoną papierem. Pieczemy w piekarniku nagrzanym na 180 przez pół godziny – mój był gotowy po 25 minutach – czułam, jak pachnie.

Można polać polewą, posypać pudrem lub serwować od razu.


Smacznego :)