środa, 13 maja 2015

Dziecko z trudnościami a edukacja domowa (cz. III)

No i musi powstać trzecia część, bo pytania zadawane w komentarzach do II części pokazują, że temat nie jest wyczerpany. Cały cykl zaczął się tu
Pojawił się głos dotyczący tego, że ED jest „płaszczem ochronnym”. Czy to dobrze, czy źle? Wszystko zależy, jak rozumiemy to sformułowanie. Bo jeśli popatrzymy na to, jak na płaszcz przeciwdeszczowy, to ja widzę same zalety. Ale można też w ED upatrywać formy ucieczki przed światem, izolowania dziecka itd. Ja jestem zwolennikiem chronienia dzieci. Ogólnie jestem zwolennikiem „etapów”, jak to nazywam – mam w planach post, który to szerzej wyjaśni. A ogólnie chodzi o to, że w zależności od wieku i stopnia rozwoju dziecka, ma ono inne potrzeby i należy je spełniać, z perspektywy danego etapu. Nie wolno na dziecko patrzeć, jak na małego dorosłego i w ten sposób przygotowywać go do twardości życia, że będzie się go twardo traktować. To nie przynosi pożądanych efektów. Zatem, jeśli mówimy o małych dzieciach oraz o dzieciach z trudnościami, należy im się szczególna pomoc, a nawet ochrona. Choć ja nie lubię tego tak nazywać, bo kojarzy się z tym, że z czymś walczymy, że ktoś/coś nas atakuje, a my się bronimy/chronimy. Ja próbuję postrzegać proces edukacyjny, jako coś naturalnego, jako zwykłą część życia. Więc skoro roczniakowi nie dam noża (chronię go, żeby się nie pokaleczył), albo daję mu pod kontrolą, to podobnie nie narażam dziecka z trudnościami na sytuacje, które go zranią. Czy z faktu, że każdy z nas kiedyś się skaleczył nożem, wynika, że mam pozwolić operować nim roczniakowi? Czy z faktu, że kiedyś jakiś szef nakrzyczy na moje dziecko wynika, że ja mam na nie krzyczeć, by było na to przygotowane, uodpornione i niewzruszone? Mam nadzieję, że dostrzegacie absurd. Zresztą praktyka doskonale pokazuje, że próby rzucania dzieci na głęboką wodę, w większości przypadków kończą się słabo, w wielu bardzo źle. Dzieci bowiem nie mają struktury, by twardnieć. One są z natury ufne i co najwyżej można je coraz głębiej ranić.
Oczywiście może się tak zdarzyć, że jakiś rodzic świadomie lub mniej świadomie chce swoje dziecko izolować od świata. Mam jednak i w tym względzie obserwacje, jak cudowne są dzieci. One po prostu są zaprogramowane na kontakty z innymi. Jeśli rodzice im tego nie zapewniają w sposób wystarczający, będą się tego domagać. Czasem może się to przejawiać niezupełnie wprost i rodzic może nie zauważyć, że w ED dziecku brakuje innych dzieci. Może być tak, że nagle dziecko chce iść do przedszkola lub szkoły. Bo to mu się kojarzy po prostu z dziećmi. To wcale nie musi oznaczać, że dziecko chce doświadczyć systemu szkolnego. Ono tęskni za kontaktami. To ważny sygnał i należy podjąć kroki, by zaspokoić potrzebę naszej pociechy. Może się to też przejawiać tym – jak było u mojej Perły, która miała doświadczenie przedszkolne – że dziecko chce spotykać się z dawnymi kolegami z przedszkola. Mi się to wydawało dziwne, bo M sporo cierpiała od dzieci ze swojej grupy. Po przejściu na ED doświadczała dodatkowego odrzucenia. Tymczasem to był sygnał – „mamo, potrzebuję kontaktów”. Zasadniczo rodzice ED mają ten temat mocno przemyślany, bo to pierwszy zarzut, jaki spotykamy ;) Każdy z nas więc organizuje dla swoich dzieci zajęcia, spotkania, gdzie ta ważna potrzeba będzie zaspokojona. Jeśli tego nie będzie – dziecko samo się upomni. Może to być zapewne w jeszcze inny sposób, ale nie mam tak dużego doświadczenia. Są pewnie tzw. dzieci zamknięte, nieśmiałe. To są zawsze kwestie indywidualne, więc nie chcę ferować wyroków. Należy każdy przypadek rozpatrzyć właśnie indywidualnie i poszukać przyczyn owego zamknięcia. Może ono także świadczyć o niezaspokojonej potrzebie kontaktu. Dziecko zbyt rzadko spotyka się z innymi dziećmi i czuje się nieswojo, bo nie ma jakby wyrobionego zwyczaju, pewnych odruchów, które nabierają dzieci, gdy spotykają się często. Nie wie, jak się zachować i to je zawstydza. A zwłaszcza dziecko z trudnościami, z obniżoną samooceną może mieć problem, by ten wstyd przezwyciężać. Dlatego kryje się za fasadą swojej pozornej niechęci do kontaktów. I znów to ważny sygnał, że dziecko ma tych kontaktów za mało i trzeba mu tworzyć takie okazje, by nabierało pewności siebie.
Nam szczęśliwie udało się szybko znaleźć sporo zajęć, na których M zaspakaja tę swoją potrzebę. Ponieważ bardzo często jest starsza od większości dzieci – zyskuje uznanie, sympatię i podziw młodszych dzieci. Myślę, że to nie jest bez znaczenia dla jej rozwoju oraz poczucia wartości. Czuje się kochana i sama chętnie wyraża swoją sympatię słowami: „kocham cię”. Dla niektórych może to być szokujące, ale bardzo mi się podobało, jak jeden z jej kolegów świetnie to wyjaśnił swojej mamie: „Wiesz mamo, jak Marta kogoś bardzo lubi, to mówi, że go kocha”. Jednocześnie najwięcej radości czerpie ze spotkań z dziećmi w swoim i podobnym wieku. Co fajne, dzieci ED raczej nie pytają: do której chodzisz klasy? (co jest chyba standardem w szkole. Nota bene M na początku roku zawsze odpowiadała: „Ja nigdzie nie chodzę. Mam edukację w domu”, powodując sporą konsternację pytających. Aż musiałam jej powiedzieć, że nie musi każdemu o tym opowiadać ;) Dzieci w ED chyba w ogóle rzadko pytają się o swój wiek. Liczy się dla nich zabawa.
Kiedyś pani, która prowadzi zajęcia z metodami Montessori, na które chodzi M powiedziała, że ma taką obserwację, że dzieci z ED bardziej cenią sobie relacje z innymi dziećmi, bardziej o nie dbają i doceniają, bo mają ich stosunkowo mało i wiedzą, że nie jest im to tak dane, jak w szkole, gdzie wiadomo, że się przyjdzie i zawsze ktoś jest. Podzieliłam się tym na grupie i dostałam potwierdzenie, że rzeczywiście tak jest. Zresztą sama widzę to po M. Jest bardzo empatyczna, wrażliwa na drugie dziecko. Do tego ma takie (dla mnie niesamowite) odruchy. Potrafi zapamiętać, że jakieś dziecko danego dnia ma urodziny i prosi, żebyśmy do niego zadzwonili i złożyli życzenia. Poza tym pamięta, którego dnia kogo spotyka ze swoich bardziej stałych znajomych i bardzo się tym cieszy. Widzę, że woli relacje jeden na jeden. W grupie ma jakby potrzebę wybrania jednego dziecka, z którym w danym momencie się bawi, trzyma. Ale czy to znaczy, że nie umie współpracować z grupą? Moim zdaniem swoim zachowaniem nie niszczy grupy, a to kluczowe. Poza tym, ma jeszcze czas, by się tego nauczyć. Ale dzięki temu, że stale jesteśmy razem, mam szansę i w ogóle możliwość takie rzeczy zauważać i jakoś jej pomagać, rozmawiać z nią itd. Tak więc nie powinniśmy mieć obaw co do tego, czy ED przygotowuje do współpracy w grupie. Zarówno w szkole, jak i w domu możemy to zepsuć. Natomiast w domu mamy większe możliwości, by ten proces przebiegał naturalnie i w zasadzie bezboleśnie. Drobnych zadrapań nie wpisuję na konto zranień ;)



Chcę powiedzieć o jeszcze jednej ważnej zalecie i przewadze ED. Mianowicie rodzice i dziecko mają możliwość doboru towarzystwa (jakkolwiek brzmi to niefortunnie), dziecko nie jest skazane na przypadkową grupę rówieśniczą. Myślę, że zwłaszcza rodzice dzieci z trudnościami, które miały doświadczenia życia w takich grupach, wiedzą o czym mówię i zgodzą się ze mną. Mimo najszczerszych chęci pedagogów i wychowawców, dziecko z problemami jest zwykle przez inne dzieci „wyłapywane”, jako to inne, albo jako to gorsze. Co takie doświadczenie dziecku choćby z ZA daje? Moim zdaniem nic dobrego. Dziecko takie wiecznie jest strofowane przez nauczyciela w obliczu innych dzieci. Porównuje się z nimi i czuje się gorsze. W rezultacie może wybrać z dwóch strategii; albo postanowi, że wszystkim udowodni, że jest coś warte (co wszyscy odbierają za pozytywną motywację, ale w rzeczywistości jest wołaniem o akceptację i jest wyniszczające. Poza tym śmiem twierdzić, że w mniejszości wybierane.); albo stwierdzi, że skoro i tak jest nic nie warte, to nie ma sensu się wysilać i znów ma dwa wybory: albo siedzi cicho – typ unikający, albo – jak się mówi – stwarza trudności – typ prowokatorski. Skoro bowiem nie mogę być najlepszy, to będę najgorszy. Albo skoro nie daję rady zwrócić na siebie uwagi poprzez pozytywne osiągnięcia, będę ją zwracał przez tzw. złe zachowanie. Coś mi się wydaje, że nauczyciele rzadko kiedy robią taką analizę przyczyn zachowań swoich uczniów. Obawiam się też, że i wielu rodziców ulega temu – to dziecko ma się dostosować, bo całe życie na tym polega, by się dostosowywać. No jeśli tak postrzegamy życie, to rzeczywiście. Tylko czy to słuszne podejście? Szkoła wychowuje uległych poddanych, ale to nie tacy ludzie zmieniają świat i czynią go lepszym. 
Mamy więc prawo, a może i obowiązek szukać dziecku takich kontaktów, które je będą ubogacały, uczyły wartości społecznych, nawet jeśli poprzez doświadczanie pewnych trudności, to jednak ostatecznie w sposób, który nam odpowiada. Nie chodzi o to, by unikać nieprzyjemnych sytuacji, bo tego się zwyczajnie nie da. Natomiast nie trzeba dziecka skazywać na relacje raniące.
I tutaj doskonale pojawia się nam wątek motywacji, o którą także padło pytanie: jak motywować dziecko, które nie ma motywacji do nauki w żadnym kierunku?
Znów uważam, że należy sprawę potraktować bardzo indywidualnie i wszelkie odpowiedzi mogą być zupełnie chybione, ale spróbuję nakreślić jakiś ogólny obraz, który może okazać się pomocny. Moje pierwsze skojarzenie to niedawne spotkanie z panem leśnikiem, który prowadził lekcję w Kampinosie dla grupy dzieci z ED. W mojej relacji na blogu postanowiłam zupełnie nie poruszać przykrej sytuacji, która miała miejsce w czasie tejże lekcji. Pan bowiem przez całą lekcję rozdawał za każde zadane pytanie nagrody, obiecując, że kto zbierze ich najwięcej otrzyma nagrodę główną. Nie podobał mi się ten pomysł, ale postanowiłam uszanować sposób prowadzenia lekcji. Niestety zgodnie z moimi obawami, ostatecznie dla kilkorga dzieci doświadczenie zbierania nagród okazało się traumatyczne – zwłaszcza, że szanse były bardzo nierówne, bo dzieci  były w wieku od niemowlaka do IV czy nawet V klasy. Podeszłyśmy więc z koleżanką po zajęciach do pana, bo także moja M się popłakała, że zebrała tylko 2 nagrody (a ktoś miał 13). I pan na moje, że my w ED nie stosujemy nagród i po to uciekamy od systemy, powiedział, bardzo szczerze zdziwiony: „no to jak pani motywuje swoje dziecko?” Jemu się po prostu w głowie nie mieści, że można inaczej, że nie trzeba stosować ocen, kar i nagród. Powiedziałam mu: Bo ja ufam dziecku, że ono CHCE się dowiedzieć, ono jest ciekawe. Ono chce zdobywać wiedzę, żeby wiedzieć, a nie po to, by mieć za to nagrodę. No pan wywalił na mnie oczy, jakbym co najmniej urwała się z choinki.

No więc co z tymi dziećmi, którym brak motywacji? Ja się pytam w pierwszym momencie: czy to dziecko chodzi do szkoły? Jeśli tak, to odpowiadam, że na 99% to winna szkoły. Zostawiam sobie margines błędu, że mogę się mylić, bo może być jeszcze inna przyczyna. Ja na pytanie „jak motywować, gdy brak motywacji?”, najpierw pytam: „a jaka jest przyczyna braku motywacji?” I myślę, że tu jest pies pogrzebany. Mało kto się zastanawia, dlaczego, skąd to się bierze. Z góry zakładamy, że dziecko jest leniwe, wygodnickie, idące na łatwiznę. Po sobie wiem, że to wszystko sprawia szkoła. Nawet moja M po przedszkolu potrzebowała przejść tzw. odszkolnienie, czyli proces, gdzie zamiast przyjmować motywację z zewnątrz, zacząć poznawać świat z czystej ciekawości. Tę naturalną ciekawość szkoła niszczy. Naprawdę niewiele potrzeba w ED, by dziecko chciało. Wystarczy mu stworzyć warunki, a ono będzie czerpać z otoczenia. Oczywiście możemy dziecko posadzić na cały dzień przez tv czy komputerem i wtedy też mamy pewien efekt, ale ufam, że rodzice ED świadomie kierują edukacją swych dzieci. Każdy znajduje sposób na swojego „leniuszka”. Tylko w ED można sobie pozwolić na tak indywidualistyczne podejście. W szkole nie ma co na to liczyć. Szkoła będzie szukała co najwyżej nowych sposobów motywacji – kiedyś oceny, teraz słoneczka, chmurki i gwiazdki, ale nie szuka przyczyn, bo wie, że sama niszczy kreatywność i po prostu zniechęca do nauki. Zwłaszcza rodzice dzieci, które chodziły do szkoły i miały szereg trudności, mogą zaświadczyć, jak bardzo ich dzieci zmieniły nastawienie, nie tylko do nauki. I nie ma to nic wspólnego ze stawianiem dziecka w centrum. Dziecko w domu uczy się swojego miejsca w społeczeństwie. Oczywiście dużo to łatwiejsze, gdy mamy kilkoro dzieci, ale także jedynacy nie muszą wyrosnąć na egocentryków. Z kolei czy szkoła gwarantuje, że jedynak nie będzie egoistą? W ED możemy popełnić wiele błędów i nie ukrywam, że są pewne zagrożenia i wyzwania dla rodziców, ale nauka w domu to proces dla całej rodziny. Mamy szansę się obserwować i wyciągać wnioski oraz dostosowywać metody do swoich potrzeb i możliwości. To jest przewaga, której szkoła nigdy nie będzie miała.

2 komentarze:

Esther N.T. pisze...

Bardzo trafne przemyslenia. Ja tez z doswiadczenia wiem, ze szkola potrafi odebrac dzieciom chec do nauki i dlatego zdecydowalam sie na prowadzenie ED z moimi dziecmi od poczatku.

Kazde dziecko ma inne potrzeby spoleczne w zaleznosci od osobowosci. Jedne dzieci lubia miec duzo kontaktu z innymi dziecmi, a inne nie czuja takiej potrzeby i wystarczy im jedna czy dwie dobre przyjaznie do szczescia.

Zauwazylam tez, ze moim dzieciom zawsze bylo latwiej zawierac nowe przyjaznie niz dzieciom ze szkoly systemowej. Maja wiecej pewnosci siebie i wyzsze poczucie wlasnej wartosci, nie boja sie nowych ludzi. Takze uwazam, ze ED bardzo pozytywnie wplywa na socjalizacje dzieci.

Kasia pisze...

Dzięki Ewa! To dla mnie bardzo cenne wpisy :-).