[Pierwsza część do przeczytania tu]
Dla kogo edukacja domowa? Dla jakich dzieci? Naprawdę z całym przekonaniem chcę powiedzieć – dla każdego dziecka. I to jest pierwsza przewaga ED nad szkołą. Szkoła jest tylko dla niektórych, bo nie powiem, że szkoła nie jest dobra dla nikogo. Są bowiem dzieci, które świetnie sobie radzą i chodzenie do szkoły im służy. Są jednak takie, którym szkoła w najlepszym razie nie szkodzi. Ale niestety są i takie, którym szkoła szkodzi lub wręcz je niszczy. Niestety myślenie większości, w takich przypadkach, polega na tym, że to dziecko ma problem i ono ma się dostosować. Przecież system się nie dostosuje do jednego dziecka. Przecież pani ma na głowie całą klasę. I tym podobne frazesy. Ja nie jestem obiektywna, bo uważam, że jestem w tej grupie, której szkoła zaszkodziła. Zabiła moją kreatywność i stłamsiła zaangażowanie. Do dzisiaj mam poczucie, że noszę na sobie piętno czasów szkolnych. Więc tak, nie jestem obiektywna i szkoły nie lubię i nic mnie do niej nie przekona. Ale jednak wierzę, że są szkoły inne. Niestety nie te publiczne. Co do nich można mieć tylko nadzieje, że się trafi dobry nauczyciel, ale to jest jak ruletka. Nie wyobrażam sobie stawiać na takiej szali dobra własnego dziecka. Zwłaszcza dziecka tak wrażliwego, jak moje. Są jednak dobre szkoły prywatne. I zawsze myślałam, że M pójdzie do takiej szkoły. Zasmakowałyśmy jednak w nauce w domu i ani nam w głowie jakakolwiek szkoła ;)
Dla kogo edukacja domowa? Dla jakich dzieci? Naprawdę z całym przekonaniem chcę powiedzieć – dla każdego dziecka. I to jest pierwsza przewaga ED nad szkołą. Szkoła jest tylko dla niektórych, bo nie powiem, że szkoła nie jest dobra dla nikogo. Są bowiem dzieci, które świetnie sobie radzą i chodzenie do szkoły im służy. Są jednak takie, którym szkoła w najlepszym razie nie szkodzi. Ale niestety są i takie, którym szkoła szkodzi lub wręcz je niszczy. Niestety myślenie większości, w takich przypadkach, polega na tym, że to dziecko ma problem i ono ma się dostosować. Przecież system się nie dostosuje do jednego dziecka. Przecież pani ma na głowie całą klasę. I tym podobne frazesy. Ja nie jestem obiektywna, bo uważam, że jestem w tej grupie, której szkoła zaszkodziła. Zabiła moją kreatywność i stłamsiła zaangażowanie. Do dzisiaj mam poczucie, że noszę na sobie piętno czasów szkolnych. Więc tak, nie jestem obiektywna i szkoły nie lubię i nic mnie do niej nie przekona. Ale jednak wierzę, że są szkoły inne. Niestety nie te publiczne. Co do nich można mieć tylko nadzieje, że się trafi dobry nauczyciel, ale to jest jak ruletka. Nie wyobrażam sobie stawiać na takiej szali dobra własnego dziecka. Zwłaszcza dziecka tak wrażliwego, jak moje. Są jednak dobre szkoły prywatne. I zawsze myślałam, że M pójdzie do takiej szkoły. Zasmakowałyśmy jednak w nauce w domu i ani nam w głowie jakakolwiek szkoła ;)
Tak więc ED jest dla
wszystkich dzieci. Tym szczególnie uzdolnionym pozwoli rozwinąć skrzydła. Tym
tzw. średnim też! Okazuje się bowiem, że średniactwo jest często owocem procesu
szkolnego. A co z dziećmi z trudnościami? Szczególnymi potrzebami? Wszelkimi
dysfunkcjami jak dysleksja, dysortografia? Dzieci z zaburzeniami SI? Dzieci z
autyzmem czy Aspergerem?
Spotykam wciąż zarówno w
realu, jak w internecie mnóstwo osób, które potwierdzają wręcz zbawienny wpływ
ED na dzieci z trudnościami. Wielu rodziców doświadczyło „dobrodziejstw” szkoły
i z radością uciekli pod skrzydła edukacji domowej, gdzie odnaleźli wytchnienie.
Oczywiście wiele trudności pojawia się dopiero w szkole albo powoduje je
szkoła. Jeśli szkoła nie potrafi im zaradzić i widzimy, że dziecko się męczy (i
nie oszukujmy się, męczą się wtedy także rodzice, męczy się cała rodzina), nie
widzę podstaw, by upierać się przy trwaniu w systemie. Choć może się tu pojawić
dla wielu kluczowa kwestia – oboje pracujący na etat rodzice. To oddzielny
temat, ale tylko zasygnalizuję, że jeśli mamy dziecko z trudnościami,
powinniśmy się liczyć z koniecznością poświęcenia mu większej ilości czasu.
Paradoksalnie, będziemy go potrzebowali mniej poświęcać, jeśli będziemy razem w
domu, niż wówczas, gdy dziecko chodzi do szkoły. Pierwsza bowiem i podstawowa
kwestia to dostosowanie. W szkole dziecko ma narzucone tempo pracy. Nikt nie
liczy się z osobistymi trudnościami dziecka. No może brzmi to bardzo
niesprawiedliwie wobec szkoły. Bo szkoła podejmuje wysiłki, by temu zaradzić.
Prowadzi zajęcia wyrównawcze i – uwaga – prosi rodziców o zaangażowanie, o
pomoc dziecku, o pracę z nim itd. Gdy dziecko nie nadąża, rodzic ma mu pomóc,
by nadążało. Rodzic wtedy przeżywa frustrację, bo dziecko nie daje rady, a on
nie czuje się kompetentny, ani autorytetem dla własnego dziecka, które często
powtarza „pani powiedziała tak”, „pani kazała tak”. Frustracja i zmęczenie
rodzica udziela się dziecku i ono zamiast iść naprzód, nie potrafi przekraczać
swoich problemów. Błędne koło. Współczuję takim rodzinom i szczerze podziwiam,
że potrafią latami trwać w takim koszmarze. Niektórzy mając takie
doświadczenia, gdy dowiadują się o edukacji domowej, traktują ją jako próbę
pomocy dziecku w inny sposób. Uświadomili sobie, że ich dziecko w szkole
jedynie traci czas, a cały wysiłek edukacyjny i tak spoczywa na nich. Do tego
są rozliczani ze swej pracy przez kogoś, kto narzuca im – w ich mniemaniu –
absurdalne zadania. A ich dziecko dodatkowo porównuje się z innymi i rośnie w
przekonaniu, że coś z nim nie tak, skoro inni dają radę, a ono nie. Możliwe, że
większość nie daje rady i mocno korzysta ze wsparcia rodziców – zwłaszcza w
pierwszych latach edukacji, ale szybko uczą się, że nie wolno okazywać tego
rodzaju słabości. W efekcie mamy wyścig szczurów, w dodatku sfrustrowanych
szczurów z mocno zaniżonym poczuciem wartości. Tacy rodzice po jakimś czasie
doświadczeń szkolnych decydują się nauczanie domowe. Zwykle nie bez
wątpliwości. Czasem z poczuciem przyparcia do mury. Jednakże szybciej lub
wolniej zauważają, jak ich dziecko początkowo odżywa, a potem zaczyna iść do
przodu, dzięki ED.
Są też rodzice, którzy
wcześniej zauważają u swoich dzieci symptomy zapowiadające trudności i
wybierają ED, aby uniknąć powyższych i wielu jeszcze innych dramatów szkolnych.
Tak jest ze mną. W nauczaniu domowym widzę niesamowitą szansę dla nas. Po
pierwsze to my ustalamy nasz plan działania, nasze tempo, nasze zainteresowania.
Nikt nam niczego nie narzuca. Ktoś powie – a podstawa programowa? Naprawdę dla
klas I-III jest to taki banał, że można go spokojnie zrealizować niejako obok
;) Czyli uczymy się czytania, czytając to co M akurat zainteresuje. Czasem są
to jakieś nagłówki. Czasem napisy na samochodach. Czasem tytuły książek. I
wiele, wiele innych. Czytanie idzie nam średnio. Ale to dopiero zerówka i mamy
jeszcze czas! Matematykę mamy przy okazji zakupów, obiadu czy gier planszowych.
A czasem nagle robimy jakąś łamigłówkę z facebooka – jeśli akurat M się
zainteresuje. Generalnie nic na siłę. I na taki luz możemy sobie pozwolić
dzięki ED. Dużo czytamy Marcie. Dużo rozmawiamy, opowiadamy. Chodzimy do muzeów
i na zajęcia dodatkowe. Robimy tylko to, na co M ma ochotę. Czasem ma ochotę na
więcej niż pozwala nam czas. Ale nawet kiedy się bawi sama czy z bratem, ja mam
poczucie, że ona cały czas się czegoś uczy. Bo to jest taki wiek, że dziecko
chce i uczy się po prostu. Także to z trudnościami! A efekty są na pewno lepsze
dzięki kilku czynnikom. Mamy możliwość doboru metody do dziecka. Oczywiście, że
czasem bywa to trudne, wymaga kreatywności, zaangażowania. Ale kiedy jest się w
ED, to ma się gdzieś takie założenie, że to normalne, że to podejmujemy.
Natomiast, gdy dziecko chodzi do szkoły, siłą rzeczy oczekujemy, że szkoła
zrobi coś za nas, tym czasem musimy się tak samo angażować, ale nie mamy na to
wewnętrznej zgody. Po drugie możemy dostosować tempo pracy. Gdy coś poznajemy,
nie musimy lecieć z góry przez kogoś narzuconym planem. Gdy coś nas interesuje,
zatrzymujemy się nad tym tak długo, jak jest ochota. Ale także gdy coś sprawia
kłopot. Mamy na to tyle czasu, ile potrzebujemy. Możemy wałkować temat do
upadłego, ale możemy też sobie pozwolić na odpuszczenie tematu, by wrócić do
niego za jakiś czas. Często okazuje się, że po tym czasie, dziecko załapuje bez
problemu. Kolejna sprawa, to porównywanie. W domu dziecko nie musi się z nikim
porównywać. Nawet jeśli ma świadomość, że jest jakieś inne – tak jak moja córka,
która wie, że ma zaburzenia integracji sensorycznej – nie musi wcale tego
odczuwać tak negatywnie, jak wówczas, gdy jest szkole, w grupie rówieśniczej, z
którą się porównuje. Dzieci z SI często mają bardzo zaniżoną samoocenę, więc
tym bardziej ważne jest dla nich odpowiednie środowisko, w którym nie będą się
czuły oceniane, krytykowane, ale nawet i porównywane. Może nie zdajemy sobie
sprawy, jak z pozoru niewinne porównywanie, jest krzywdzące dla dziecka. Każdy
z nas chce być traktowany indywidualnie, jako ja sam, a nie w odniesieniu do
drugiego. Ja cały czas zmagam się z tą złą tendencją, że porównuję moje dzieci.
Mogłoby się jeszcze wydawać, że porównywanie kosztem drugiego dziecka jest
czymś dobrym, ale to złudzenie! Dziecko bowiem nie chce być wcale lepsze od
swojego rodzeństwa. Ono chce być sobą i chce być kochanym za to, jakim jest. To
może otrzymać dziecko tylko w domu. Szkoła bowiem ze swej istoty ocenia i
porównuje. Motywuje poprzez rywalizację, co jest dla mnie najgorszą formą
motywacji. A dla dzieci z trudnościami jest po prostu zabójstwem ich
potencjału. Bo chyba nie wybrzmiało tu najważniejsze. Dzieci z trudnościami, to
nie są dzieci głupie, bez rozumu, bez tzw. pomyślunku. To dzieci, które zmagają
się albo ze swymi trudnościami rozwojowymi, intelektualnymi, emocjonalnymi, albo
z trudnościami, które spowodowała szkoła. W domu te dzieci mogą nawet nie
odczuć tych trudności! Mogą nie mieć świadomości, że takowe mają! Bo nie
porównują się z innymi, bo nikt im na to nie zwraca uwagi, tylko skupiają się na
własnym rozwoju. Znam wiele dzieci z zaburzeniami SI czy ZA, które dzięki nauczaniu
domowemu są po prostu małymi geniuszami, zachwycają mnie swoją wiedzą. Niektóre
z nich mają za sobą doświadczenia szkolne, gdzie rosły w poczuciu, że są gorsze
od innych, tylko dlatego, że trudno im było dostosować się do norm społecznych.
I tu jeszcze jedna ważna sprawa. W szkole dziecko jest zmuszone do
przesiadywania w ławce i odpowiedniego zachowania. W domu możemy pozwolić sobie
na luz, że np. dziecko 5 minut pracuje, a 40 biega, skacze, szaleje. Albo na
inne ekscesy, jak pisanie na kolanie, czy w innych dziwnych miejscach i pozycjach.
Zaspokojenie potrzeby ruchu jest tu bowiem niezwykle ważne, a zwłaszcza dla
dziecka z trudnościami. Dzięki ruchowi dziecko z SI wzmacnia mięśnie, obręcz
barkową, a co za tym idzie rękę, co się przekłada na sprawność pisania. Dzięki
ruchowi dzieci się odpowiednio stymulują. Dzieci z dysfunkcjami rozwijają
odpowiednio półkule mózgowe. Ruchy naprzemienne wpływają na ortografię. Ruch
też po prostu działa na emocje. Dziecko wyrzuca z siebie wysiłek intelektualny
i emocjonalny. Można ukuć slogan i banał, że dziecko wybiegane, lepiej sobie
radzi z emocjami.
Kluczowy jest tu jednak
według mnie sam fakt, że jesteśmy z dzieckiem w domu, jeśli nie cały czas, to
większość. Widzę to po sobie, że dopiero, kiedy zaczęłam być z M 24/24 mogłam
poczynić prawdziwe obserwacje i zacząć wyciągać wnioski. Nie będę ukrywać, że
nie jest to łatwe. To nie jest sielanka! Dziecko z trudnościami daje w kość! A
jeszcze, gdy takie dziecko ma mamę z trudnościami? ;) Bywa piekielnie ciężko.
Akurat obecnie przeżywamy takie przesilenie. Może związane z porą roku ;) Wiem,
że i rodzic dziecka z trudnościami musi zadbać o siebie, aby miał siły do
dbania o dziecko, bo nie jest łatwo. Czasem pojawiały się myśli, które nazywam
ucieczkowymi – oddam ją do szkoły, ale zaraz potem przychodziła refleksja, że
to nie tylko, że nic nie da, to tylko może dodatkowo Marcie zaszkodzić. Jest szalenie
wrażliwa, więc trudności szkolne by ją tylko pognębiły. Nawet mimo tego, że nie
jestem idealna, że brakuje mi kreatywności, porównuję moje dzieci, a co
najgorsze, wpadam w złość, straszną nie raz złość, nie tracę przekonania, że M
jest najszczęśliwsza w domu, że powoli, ale idzie nam ta nauka i że spokojnie
sobie poradzi od września w I klasie. Tej ufności nie miałabym posyłając ją do
szkoły. Nawet najlepszej.
6 komentarzy:
Boże jak ja Ci zazdroszczę. Mam synka 5 lat. I już teraz wiem, że szkoła to będzie problem. Ma zabużenia koncentracji. A to podstawa przy nauce. Dziękuję za te wpisy. Czytam je z wypiekami i ogromnymi emocjami. Normalnie to jest o nas!!! Pozdrawiam cieplutko.
Z wielką uwagą przeczytałam Twój wpis i naprawdę podziwiam Twój trud i troskę w wychowanie Martusi i Stasia. Twoje dzieci mają ogromne szczęście, że masz możliwość i chęci zajmowaniem się ich ED.
Ale aż mnie palce swędzą, żeby napisać, że na szczęście nie wszystkie szkoły są takie, jak opisałaś. Istnieją też cudowni pedagodzy, bardzo wrażliwi na INDYWIDUALNE potrzeby każdego dziecka.
Generalnie ED jeśli ktoś ma czas i możliwości jest OK, tylko czy przy problemach z szczególnie z ZA na pewno jest dobrze rozkładać taki płaszcz ochronny? Czy nie pogłębią się problemy? Czy dziecko nauczy się współpracować z innymi? Czy potem nie przerodzi się w większe kłopoty?
no właśnie co z ZA? jak dziecko ma się uczyć pracować w grupie, radzić sobie z innością, swoimi słabościami wciąż będąc w centrum uwagi? jak motywować dziecko które nie ma motywacji nauki w żadnym kierunku?
Na wszystkie komentarze odpowiem :)
Mój M jest w czwartej klasie. Ma orzeczenie o potrzebie kształcenia specjalnego. 3 lata w klasie integracyjnej, 1 rok w szkole specjalnej. Ani tu, ani tu nie pasuje. Nienawidzi szkoły. Męczymy się wszyscy. Niewiele korzyści, wiele niechcianych/nieoczekiwanych skutków ubocznych.W ED wchodzimy od września. Moje założenie : żeby nie było gorzej. A trudno mi sobie wyobrazić, żeby było gorzej niż jest… Dobrze usłyszeć, że Wam wychodzi. Trudno znaleźć opinie rodziców z dziećmi o specjalnych potrzebach w ED. Tym bardziej się cieszę, że na Ciebie trafiłam :)
Bardzo chciałam rzetelnie odpowiedzieć na pytania - dlatego powstała kolejna część. Zapraszam do lektury i komentowania, czy odpowiedź jest pomocna.
http://ewarowinska.blogspot.com/2015/05/no-i-musi-powstac-trzeciaczesc-bo.html
Prześlij komentarz