wtorek, 4 grudnia 2007

Objawił nam swą miłość w przeddzień swej męki

Dziś w czasie mszy świętej tuż przed konsekracją usłyszałam takie mniej więcej słowa: „On to (Pan Jezus) w przeddzień swej męki objawił nam swą nieskończoną miłość podczas wieczerzy”.
Te słowa wydają mi się zupełnie niezwykłe.


Jak to w przeddzień swej męki? Przecież Jezus objawił nam swą miłość właśnie w czasie męki, oddając za nas swe życie, oddając siebie za nas.

„W tym objawia się miłość Boga do nas, że wydał On za nas Swojego Syna”.
„Chrystus umiłował Kościół i wydał za niego samego siebie”.
Wiele tego typu zdań możemy znaleźć w Nowym Testamencie.

Jest więc coś wyjątkowego w Ostatniej Wieczerzy. Ona rzeczywiście nie tylko poprzedziła w sposób bezkrwawy Ofiarę Pana Jezusa, ale była znakiem takiego samego oddania siebie: „Bierzcie i jedzcie, to jest Ciało Moje, które za was będzie wydane. Bierzcie i pijcie, to jest Krew Moja, która za was będzie wylana”. Jezus wydał siebie realnie i całkowicie już w czasie Ostatniej Wieczerzy. Jest to cud, którego nie możemy pojąć! „To czyńcie na Moją pamiątkę” oznacza, że Jezus przekazał apostołom moc czynienia dalej tego cudu. Dlatego każda msza święta urzeczywistnia, uobecnia ofiarę Pana Jezusa. Ilekroć ją odprawiamy, Jezus wydaje się za nas, umiera za nas! Z miłości.

Dlatego Eucharystię nazywamy Sakramentem Miłości, Znakiem Miłości. Każda Eucharystia objawia nam miłość Boga ku nam.

Szukając miłości Bożej, nie mogę pominąć mszy świętej. Tam jest ona najbardziej widoczna. Ale zarazem najbardziej ukryta, utajona, nie narzucająca się. Jest przecież ona pamiątką śmierci i zmartwychwstania, które są „dowodem” miłości Bożej. Nie ma innej racji śmierci Jezusa, niż ta podana przez św. Jana „Tak Bóg umiłował świat, że Syna Swego Jednorodzonego dał, by każdy kto w Niego wierzy, nie zginął, ale miał życie wieczne.”

Miłość Boża nie pozostaje więc gdzieś w oddaleniu od nas, ale ma realne skutki. Nie jest tak, że Bóg nas kocha i nic się nie zmienia. On chce, byśmy przyjęli Jego miłość po to, aby mieć życie.

Jeśli uświadomimy sobie, że Jezus objawia nam swą miłość umierając za nasze grzechy, które są śmiercią, odnajdujemy odpowiedź na pytanie, dlaczego ludzie nie wierzą w miłość Bożą, czemu nie chcą, nie potrafią jej przyjąć. Jedną z przyczyn może być brak uznania własnej grzeszności. Człowiek, który nie stanie w tej prawdzie, nie doceni dzieła Pana Jezusa. Człowiek, który nie widzi, że grzech zadaje mu śmierć, nie będzie szukał wody życia, którą jest Chrystus.

W dzisiejszym świecie, w którym mówi się głównie o sukcesie, samorealizacji, samozadowoleniu, gdzie króluje psychoanaliza lecząca nas z obezwładniającego poczucia winy, kategoria grzechu nie tylko że została zmarginalizowana, ale wręcz wypchnięta i potępiona, jako stojąca na przeszkodzie tamtym. Wolimy raczej mówić o pomyłkach, które popełnia każdy. „Błądzić jest rzeczą ludzką”.

Czy jednak jest to prawda o człowieku?

Miłość i miłosierdzie Boże mogą objawić się tylko tam, gdzie jest uznanie własnej grzeszności.
Potwierdza nam to doświadczenie świętych. Im bardziej wzrastali oni w świętości, tym bardziej rosło w nich poczucie własnej grzeszności i małości. I nie ma to nic wspólnego z fałszywą skromnością.

Wtedy okazuje się, że grzech nie jest czymś paraliżującym. Zamiast marnować siły na próby wyparcia grzechu ze świadomości i doświadczenia, lepiej wykorzystać je do walki z nim.

Jeśli zastanawiasz się dziś, czemu nie doświadczasz Bożej miłości, zobacz, czy uznajesz swój grzech. Choć nasze grzechy wykopały przepaść między nami a Bogiem, jednocześnie mogą stać się miejscem doświadczenia miłosierdzia. „Gdzie wzmógł się grzech, jeszcze obficiej rozlała się łaska.”

Tylko jak przekonać dziś człowieka o jego grzechu?

4 komentarze:

Anonimowy pisze...

Ładny wpis, ale dosyć trudnym językiem momentami napisany.

Ewa Rowińska pisze...

Dzięki za wpis :-)
Co to znaczy trudnym językiem? Że nie po polsku, czy zbyt skrótowo, czy jeszcze coś innego?
Chciałabym być zrozumiała.

Anonimowy pisze...

W pierwszej części tak naukowo bardzo to brzmi. Jak fragmenty pracy magisterskiej. I nie jest to przygana raczej stwierdzenie. Ale post jest naprawdę dobry

Piotr Kaznowski pisze...

Oto małżeństwo na miarę XXI wieku! Kontaktują się ze sobą na blogu rozmawiając o Panu Bogu :)