Chyba nie pomylę się, jeśli powiem,
że nikt z nas nie lubi się złościć. Ani czuć tej fali przykrych uczuć, ani
reagować pod ich wpływem. Nie lubimy złości i już. Ale czy słusznie? Złość
spełnia ważną funkcję w naszym życiu. Tak, jak lampka kontrolna informuje, że
coś się zepsuło w samochodzie. Nie lubimy, gdy się zapala, ale gdyby nie ona,
nie wiedzielibyśmy, co się dzieje lub że w ogóle coś się dzieje. Spełnia po
prostu swoją funkcję, dlatego nie chcielibyśmy się jej pozbywać, doceniamy jej
obecność. Podobnie ze złością. Zgodnie z teorią Porozumienia bez przemocy (ang.
Nonviolent Communication, w skrócie NVC) złość jest znakiem, że jakaś z naszych
potrzeb nie jest zaspokojona. Złość jest więc jak sygnał alarmowy, że coś się
dzieje. Czy na pewno chcemy się pozbawiać takiej kontrolki? Myślę, że jeśli
spojrzymy w ten sposób na zagadnienie złości, zmieni się nasze jej
postrzeganie, a to już pierwszy krok, by zacząć sobie z nią odpowiednio radzić.
Zatem na początku trzeba zaakceptować, zrozumieć, że złość jest czymś
naturalnym i cennym, mimo tego, że uważamy ją za nieprzyjemne uczucie. Ale
przecież głód także jest niemiły, lecz gdyby nie on, moglibyśmy umrzeć, bo
mogłoby nam zabraknąć motywacji do zaspokojenie podstawowej potrzeby, jaką jest
jedzenie. Nieprzyjemność uczucia nie jest zatem wyznacznikiem jego ważności. O
ile zaś kontrolka w aucie podpowiada nam, co się zepsuło, o tyle ze złością
jest trudniej. Najczęściej bowiem jesteśmy przekonani, że to bodziec, coś na
zewnątrz nas zdenerwowało, gdy tymczasem chodzi o coś głębszego. Ale to nie
potrzeba jest przyczyną złości. Złość nas o niej informuje, a to zasadnicza
różnica. Postaram się pokazać, co tak naprawdę wywołuje złość.
Czy można ze złością zrobić coś
innego niż stłumić albo wyrazić? Chyba nikt już dziś tłumienia złości nie
broni, przynajmniej nie wprost. Każdy wie, że jest to szkodliwe, zarówno dla
zdrowia psychicznego, jak i fizycznego. Niemniej jednak, gdy mówimy do drugiej
osoby: uspokój się, przestań itp. w gruncie rzeczy chcemy, by ta osoba stłumiła
swoją złość. Najczęściej oczekujemy tego od dzieci. Gdy tymczasem jest to najbardziej
nierealne, bo najtrudniejsze do wykonania przez dzieci. Są więc nurty
psychologiczne, które zachęcają do wyrażania tej emocji – podrzyj papier, uderz
w poduszkę, wykrzycz się w lesie itp. Jakoś nigdy te sposoby do mnie nie
przemawiały. Kojarzyły mi się mimo wszystko z agresją; kontrolowaną, ale jednak
agresją, która wcale nie przynosi ulgi. Poza tym uleganie złości w ten sposób,
wyrabia w nas nawyk reagowania agresywnego, powoduje, że reagujemy coraz
gwałtowniej i może w konsekwencji prowadzić do agresji skierowanej przeciwko
drugiemu człowiekowi. Dopiero Marshall B. Rosenberg, twórca NVC, przyszedł mi
pomocą. Złości nie należy ani tłumić, ani jej wyrażać. Skoro złość informuje
nas o tym, że jakaś nasza potrzeba nie jest zaspokojona, to należy się
zatrzymać i podjąć refleksję, odszukać tę potrzebę i spróbować ją zaspokoić.
Przyjrzyjmy się jeszcze drugiemu
wymiarowi, który zawsze mnie ciekawił w zjawisku złości. Dlaczego tak się
dzieje, że ta sama sytuacja raz nas wkurza, a innym razem nie? I pomijam tu
jakieś czynniki zewnętrzne, nasze zmęczenie/wypoczęcie, nasz brak czasu/brak
pośpiechu czy też powtarzalność danej sytuacji. Może sobie tłumaczymy, że raz
mamy cierpliwość, a innym razem nam jej zabrakło. Tylko cierpliwość do czego?
Co nas tak naprawdę wkurza? Chodzi tu o wspomnianą już wyżej różnicę między
bodźcem a prawdziwą przyczyną złości.
Reagujemy na bodziec: spóźnia się tramwaj, ktoś nas potrącił w sklepie, dziecko
nie chce iść spać, ktoś na nas zatrąbił. Ale w rzeczywistości nie to jest
przyczyną naszej złości, bo właśnie nie za każdym razem, w identycznej sytuacji
czujemy to samo. Kiedy chwilę się zastanowimy nad tym, co stoi za tym bodźcem,
zdamy sobie sprawę, że to nasza myśl na temat innych ludzi, ewentualnie siebie
– czyli osąd. Kiedy zaczynamy osądzać – być może nawet bezwiednie – zaczynamy
się złościć, że ktoś jest: leniwy, nieuważny, uparty, niecierpliwy itd., itd –
nawet jeśli nie uświadamiamy sobie tych ocen, to tak właśnie myślimy. Podobnie
oceniamy także siebie. Ale nie wynika z tego nic dobrego. I tu jest miejsce na
pracę, zmianę naszego błędnego myślenia. Kiedy odrzucamy osądzanie innych
ludzi, obdarzamy ich zrozumieniem, przestajemy się na nich złościć. Dlatego
więc czasem takie same sytuacje wywołują nasze inne reakcje. Nie zawsze bowiem
uświadamiamy sobie nasze nastawienie do ludzi – czy to oceniające, czy to pełne
zrozumienia i empatii. Jednocześnie pomaga nam to łatwiej dotrzeć do potrzeby,
która nie została zaspokojona. Kiedy zaś odkrywamy, jaka to potrzeba, powinniśmy
obdarzyć samych siebie empatią i zrozumieniem. W tym momencie złość ustępuje
miejsca innym uczuciom – najczęściej smutkowi, przygnębieniu, zranieniu,
strachowi, lękowi itp.
Okazuje się bowiem, że złość nie
jest uczuciem pierwotnym. Przykrywa ona inne tzw. słabsze uczucia, których nie
chcemy okazywać z obawy przed zranieniem lub wycofaniem, zaniechaniem. Złość
mobilizuje nas do działania, gdy natomiast smutek prowadzi do zniechęcenia. Gdy
jednak dotrzemy do źródła, możemy rozprawić się z problemem poprzez okazanie
sobie empatii i zrozumienia. Otaczam sam siebie troską, opieką, odrzucając
osądzanie innych.
Nie trzeba na siłę radzić sobie ze
złością, tylko po prostu pozwolić, żeby ustąpiła ona samoistnie miejsca innemu
uczuciu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz