piątek, 13 kwietnia 2018

Złość piękności szkodzi. Wyrażać czy tłumić? Czyli jak radzić sobie ze złością.


Chyba nie pomylę się, jeśli powiem, że nikt z nas nie lubi się złościć. Ani czuć tej fali przykrych uczuć, ani reagować pod ich wpływem. Nie lubimy złości i już. Ale czy słusznie? Złość spełnia ważną funkcję w naszym życiu. Tak, jak lampka kontrolna informuje, że coś się zepsuło w samochodzie. Nie lubimy, gdy się zapala, ale gdyby nie ona, nie wiedzielibyśmy, co się dzieje lub że w ogóle coś się dzieje. Spełnia po prostu swoją funkcję, dlatego nie chcielibyśmy się jej pozbywać, doceniamy jej obecność. Podobnie ze złością. Zgodnie z teorią Porozumienia bez przemocy (ang. Nonviolent Communication, w skrócie NVC) złość jest znakiem, że jakaś z naszych potrzeb nie jest zaspokojona. Złość jest więc jak sygnał alarmowy, że coś się dzieje. Czy na pewno chcemy się pozbawiać takiej kontrolki? Myślę, że jeśli spojrzymy w ten sposób na zagadnienie złości, zmieni się nasze jej postrzeganie, a to już pierwszy krok, by zacząć sobie z nią odpowiednio radzić. Zatem na początku trzeba zaakceptować, zrozumieć, że złość jest czymś naturalnym i cennym, mimo tego, że uważamy ją za nieprzyjemne uczucie. Ale przecież głód także jest niemiły, lecz gdyby nie on, moglibyśmy umrzeć, bo mogłoby nam zabraknąć motywacji do zaspokojenie podstawowej potrzeby, jaką jest jedzenie. Nieprzyjemność uczucia nie jest zatem wyznacznikiem jego ważności. O ile zaś kontrolka w aucie podpowiada nam, co się zepsuło, o tyle ze złością jest trudniej. Najczęściej bowiem jesteśmy przekonani, że to bodziec, coś na zewnątrz nas zdenerwowało, gdy tymczasem chodzi o coś głębszego. Ale to nie potrzeba jest przyczyną złości. Złość nas o niej informuje, a to zasadnicza różnica. Postaram się pokazać, co tak naprawdę wywołuje złość.

Czy można ze złością zrobić coś innego niż stłumić albo wyrazić? Chyba nikt już dziś tłumienia złości nie broni, przynajmniej nie wprost. Każdy wie, że jest to szkodliwe, zarówno dla zdrowia psychicznego, jak i fizycznego. Niemniej jednak, gdy mówimy do drugiej osoby: uspokój się, przestań itp. w gruncie rzeczy chcemy, by ta osoba stłumiła swoją złość. Najczęściej oczekujemy tego od dzieci. Gdy tymczasem jest to najbardziej nierealne, bo najtrudniejsze do wykonania przez dzieci. Są więc nurty psychologiczne, które zachęcają do wyrażania tej emocji – podrzyj papier, uderz w poduszkę, wykrzycz się w lesie itp. Jakoś nigdy te sposoby do mnie nie przemawiały. Kojarzyły mi się mimo wszystko z agresją; kontrolowaną, ale jednak agresją, która wcale nie przynosi ulgi. Poza tym uleganie złości w ten sposób, wyrabia w nas nawyk reagowania agresywnego, powoduje, że reagujemy coraz gwałtowniej i może w konsekwencji prowadzić do agresji skierowanej przeciwko drugiemu człowiekowi. Dopiero Marshall B. Rosenberg, twórca NVC, przyszedł mi pomocą. Złości nie należy ani tłumić, ani jej wyrażać. Skoro złość informuje nas o tym, że jakaś nasza potrzeba nie jest zaspokojona, to należy się zatrzymać i podjąć refleksję, odszukać tę potrzebę i spróbować ją zaspokoić.



Przyjrzyjmy się jeszcze drugiemu wymiarowi, który zawsze mnie ciekawił w zjawisku złości. Dlaczego tak się dzieje, że ta sama sytuacja raz nas wkurza, a innym razem nie? I pomijam tu jakieś czynniki zewnętrzne, nasze zmęczenie/wypoczęcie, nasz brak czasu/brak pośpiechu czy też powtarzalność danej sytuacji. Może sobie tłumaczymy, że raz mamy cierpliwość, a innym razem nam jej zabrakło. Tylko cierpliwość do czego? Co nas tak naprawdę wkurza? Chodzi tu o wspomnianą już wyżej różnicę między bodźcem a  prawdziwą przyczyną złości. Reagujemy na bodziec: spóźnia się tramwaj, ktoś nas potrącił w sklepie, dziecko nie chce iść spać, ktoś na nas zatrąbił. Ale w rzeczywistości nie to jest przyczyną naszej złości, bo właśnie nie za każdym razem, w identycznej sytuacji czujemy to samo. Kiedy chwilę się zastanowimy nad tym, co stoi za tym bodźcem, zdamy sobie sprawę, że to nasza myśl na temat innych ludzi, ewentualnie siebie – czyli osąd. Kiedy zaczynamy osądzać – być może nawet bezwiednie – zaczynamy się złościć, że ktoś jest: leniwy, nieuważny, uparty, niecierpliwy itd., itd – nawet jeśli nie uświadamiamy sobie tych ocen, to tak właśnie myślimy. Podobnie oceniamy także siebie. Ale nie wynika z tego nic dobrego. I tu jest miejsce na pracę, zmianę naszego błędnego myślenia. Kiedy odrzucamy osądzanie innych ludzi, obdarzamy ich zrozumieniem, przestajemy się na nich złościć. Dlatego więc czasem takie same sytuacje wywołują nasze inne reakcje. Nie zawsze bowiem uświadamiamy sobie nasze nastawienie do ludzi – czy to oceniające, czy to pełne zrozumienia i empatii. Jednocześnie pomaga nam to łatwiej dotrzeć do potrzeby, która nie została zaspokojona. Kiedy zaś odkrywamy, jaka to potrzeba, powinniśmy obdarzyć samych siebie empatią i zrozumieniem. W tym momencie złość ustępuje miejsca innym uczuciom – najczęściej smutkowi, przygnębieniu, zranieniu, strachowi, lękowi itp.

Okazuje się bowiem, że złość nie jest uczuciem pierwotnym. Przykrywa ona inne tzw. słabsze uczucia, których nie chcemy okazywać z obawy przed zranieniem lub wycofaniem, zaniechaniem. Złość mobilizuje nas do działania, gdy natomiast smutek prowadzi do zniechęcenia. Gdy jednak dotrzemy do źródła, możemy rozprawić się z problemem poprzez okazanie sobie empatii i zrozumienia. Otaczam sam siebie troską, opieką, odrzucając osądzanie innych.

Nie trzeba na siłę radzić sobie ze złością, tylko po prostu pozwolić, żeby ustąpiła ona samoistnie miejsca innemu uczuciu.

Brak komentarzy: