czwartek, 11 czerwca 2015

Do obrażonych kampanią Fundacji Mamy i Taty "Nie odkładaj macierzyństwa na potem"

Jestem bardzo poruszona nie tyle kampanią, którą prowadzi obecnie Fundacja Mamy i Taty, co reakcjami na nią. Od kilku dni zbieram się, by coś napisać na ten temat, ale jako mama małych dzieci nie nadążam, ale może nie będzie jeszcze za późno ;)

Na początek będzie bardzo osobiście – bo to teraz takie modne, żeby chwycić za serce swoją wyjątkowo trudną czy czasem wręcz dramatyczną i traumatyczną historią ;)

Kiedy wchodziłam prawie 10 lat temu w związek małżeński, marzyłam o gromadce dzieci. Tak zwana wielodzietność – ale chyba wtedy nie znałam nawet tego słowa – była dla mnie czymś oczywistym. Życie jednak szybciutko zweryfikowało moje plany i wyobrażenia. Jak to mówią, chcesz rozśmieszyć Pana Boga? Opowiedz Mu o swoich planach. Po półtora roku od ślubu nadal byliśmy bezdzietni. Zaczynaliśmy się zastanawiać, czy może my nie możemy mieć dzieci, może mamy jakieś ukryte choroby, a może taki po prostu zamysł Boży. Ale ponieważ tę ewentualność mieliśmy omówioną jeszcze przed ślubem, nie rodziła jakiegoś ogromnego bólu. Było dla nas oczywiste, że w razie czego nasze dzieci adoptujemy. Zaczęliśmy więc myśleć, jak to praktycznie wygląda. Nie ustawaliśmy jednak w staraniach i modlitwach o nasze dziecko. Doświadczyliśmy więc tego lęku, choć nie ukrywam, że zaufanie wobec Pana Boga uchroniło nas przed rozpaczą i tym bólem, którego doświadcza tak wielu ludzi, gdy ich upragnione dziecko nie nadchodzi. Nie obce nam jednak były myśli o poczuciu pewnego rodzaju słabości i bycia gorszym – coś jest ze mną nie tak, skoro nie mogę mieć dziecka. W tym czasie jedna z sióstr ze Zgromadzenia Franciszkanek Misjonarek Maryi dała nam obrazek z modlitwą za wstawiennictwem Stanisława Papczyńskiego, którego proces beatyfikacyjny właśnie się toczył. Mam więc przekonanie, że ten wspaniały Błogosławiony przyczynił się do poczęcia naszej Martusi. Wreszcie, po trzech latach oczekiwania mogliśmy się cieszyć upragnionym, wyczekanym, wymodlonym i ukochanym nad wszystko dzieckiem. Składaliśmy dzięki Bogu. I na tym koniec bajki i sielanki. Wraz z narodzinami dziecka, wpadłam w depresję. Banał. Jak to ostatnio często bywa i tyle kobiet lubi się tym chwalić. Ja czułam się winna. Winna, że nie potrafię cieszyć się swoim dzieckiem. Winna, że nie potrafię wstać do niego w nocy. Winna, że nie jestem dobrą matką. Winna, że nie czuję instynktu macierzyńskiego. To nie tak miało być! Nie tak zaplanowałam! Nie tak wymarzyłam! Czemu to dziecko ciągle płacze? Czemu nie pomaga ani noszenie, ani nienoszenie? Czemu nie chce spać? Czemu? Czemu? Czemu nie mam sił się nim zająć? Czemu brakuje mi miłości, cierpliwości, wyrozumiałości? Wszystkie moje wady i słabości, w tym psychiczne, wyszły na jaw z ogromną siłą. Nienawidziłam tego obrazu siebie. Byłam matką beznadziejną. Pierwsze miesiące życia M to była walka. Walka ze sobą. Walka ze swoimi słabościami. I walka z dzieckiem. Dziś wiem, jakie błędy wtedy popełniłam, ale nie w tym rzecz. Tamten czas był dla mnie tak trudny, że powiedziałam sobie: nie nadaję się na bycie matką, wystarczy, że to jedno dziecko cierpi przeze mnie, więcej nie skrzywdzę, więc nigdy więcej żadnych dzieci.

A jednak w okolicach drugich urodzin M, zaczęły wracać myśli, że przecież plan był taki, że następne dziecko będzie po 3 latach, więc czas zacząć starania. Poczucie obowiązku (?) strasznie mnie paraliżowało. Emocje szalały – przecież zawsze chciałam mieć dużo dzieci, ale jednak teraz widzę, że się nie nadaję – walka sprzeczności. Powinnam, ale nie chcę. W dodatku nie mogę/nie chcę/nie mam odwagi się do tego przed nikim przyznać. Nie można przecież powiedzieć na głos, że się nie chce kolejnego dziecka, no bo jak to??

I wtedy przyszedł krach finansowy. Nasza względna stabilność runęła. Męża zwolnili z pracy. Ze mną zakończono współpracę, która choć luźna, dawała nam jednak stały dochód, mimo że skromny. Do tego kurs franka skoczył tak, że rata wzrosła nam o kilkaset złotych. Niemal z dnia na dzień stwierdziliśmy, że zamiast myśleć o drugim dziecku, muszę iść do pracy. Kolejny banał. Ot, realia polskiej rodziny. Ale w głębi duszy ulga – uff, mam prawdziwe usprawiedliwienie, dlaczego nie możemy mieć kolejnego dziecka. Wcześniej nie byłam zatrudniona na umowę o pracę, więc z racji narodzin pierworodnej, nic mi się nie należało. Żyliśmy skromnie. Ale doświadczyliśmy przymusu pracy mamy. Nigdy wcześniej ani później (jak dotąd) nie doświadczyłam tak strasznie, czym jest brak poczucia bezpieczeństwa. Wielu psychologów twierdzi, że jest to podstawowa potrzeba kobiet. I ja się z tym w zupełności zgadzam. Zachwiać poczuciem bezpieczeństwa, to rujnować fundamenty, na których opiera się kobieta. Trwało to kilka miesięcy, zanim na nowo poczułam, że się odbijamy od dna, ale wyryło na mnie piętno do końca życia.

Poszłam do pracy. Rzuciłam się w jej wir. Kochałam to, co robiłam. Oddałam temu całe serce. Zaangażowałam się na maksa. Bo taka jestem. Kiedy coś robię, robię to całą sobą. Nie było mowy o kolejnym dziecku, bo jesteśmy za biedni, bo nas nie stać. Ale z czasem nasza sytuacja się stabilizowała. Tomek zaczął zarabiać w różnych miejscach jako wolny ptak. Marta rosła. Ja w pracy wyleczyłam się z wielu kompleksów, nabrałam pewności siebie, zrozumiałam swoje błędy, zdystansowałam się do swojego macierzyństwa i moja relacja z córką zupełnie się zmieniła. Zaczęłam być dumna i po prostu zwyczajnie szczęśliwa, że jestem mamą. Lata mijały, a we mnie rosło poczucie, że powinnam mieć koleje dzieci. Kwestie finansowe wciąż jednak były realne. Zaczęłam jednak czasem myśleć, że to bardzo wygodna wymówka, gdyż wielu ludzi uboższych, decyduje się na kolejne dzieci, a ja bym chciała wygód. Pracowałam ciężko, więc czy nie zasługiwałam na te wygody? A przecież wciąż miałam poczucie życia dość skromnego, żeby nie powiedzieć biednego. W gruncie rzeczy na rękę była mi nasza sytuacja finansowa, bo wciąż mogłam nią usprawiedliwiać niechęć do kolejnego dziecka. Było mi wygodnie. Wszystko już fajnie ułożone. M odchowana. Czego chcieć więcej? A jednak sumienie gryzło.Paradoksalnie dopiero poważny kryzys małżeński, który postanowiliśmy wspólnie pokonać, zaowocował decyzją o drugim dziecku. Nie ukrywam, że nie bez znaczenia był tu fakt wprowadzenia rocznego, płatnego urlopu rodzicielskiego. Tak, ta decyzja rządu pomogła nam w decyzji. Decyzji, której nigdy nie będę żałować. Nie tylko dlatego że mam drugie dziecko, ale przede wszystkim ze względu na łaskę, którą otrzymałam wraz z narodzinami Stasia. Po pierwsze był niejako lekarstwem na rany po pierwszych doświadczeniach macierzyństwa, po drugie dlatego że otworzył mnie na koleje dzieci. Od pierwszych dni jego narodzin niezmiennie powtarzam, że jest tak cudowny, że ja chcę jeszcze i jeszcze.

Kończący się urlop macierzyński – czytaj kończące się pieniądze – bo postanowiliśmy, że zostaję w domu ze Stasiem i nie wracam na razie do pracy – przywołały jednak znane lęki o byt finansowy. Jak sobie damy radę bez mojej pensji? Z czego tu zrezygnować, skoro czuję, że dawno zrezygnowałam już ze wszystkiego. Czemu innych stać na narty? Przecież nie marzę o Alpach, ale nawet na Polskę nie możemy sobie pozwolić? Czemu nie mogę mieć lepszego samochodu? (Czytaj BMW – samochód moich marzeń, który na zawsze pozostanie tylko w tej sferze.) No ale to to są wielkie pragnienia, ale ja nawet do fryzjera nie chodzę! Ciuchów dzieciom nie kupuję – bo wszystko na szczęście dostają, ale przecież inni kupują dla dzieci z przyjemności, żeby cieszyć swoje i cudze oko, a ja nie mogę. Stach nie chodzi na żadne zajęcia, bo M ma swoje trudności, więc ją trzeba wspomagać i wszystkie pieniądze idą na jej edukację, a i tak nie realizujemy wielu pomysłów, które dobrze by jej zrobiły. Więc pojawiły się myśli, że powinnam wrócić do pracy. Do tego zmęczenie dziećmi, bo o to jeszcze zachciało mi się uczyć Tusię w domu, więc jestem z dwójką cały czas. I jak tu myśleć o kolejnym dziecku?

I wtedy kolejne światło z góry. Odwiedziny u wspaniałych wielodzietnych Igi i Dominika w Krakowie – właśnie wtedy, gdy z bólem stwierdziliśmy, że znowu nie stać nas na narty i nie jedziemy nigdzie na ferie. Zaprosili nas do siebie na kilka dni. Zobaczyłam, jak ta ubogo żyjąca Rodzina, jest bogata Miłością. Miłością do Boga i Miłością do siebie nawzajem. Byłam poruszona i wzruszona. Zrozumiałam, że jestem wielkim egoistą, ale że także zupełnie bez sensu porównuję się z moimi bogatymi znajomymi, którym nigdy nie dorównam i którym (nieświadomie?) zazdroszczę. Myślę, że zazdrość dlatego jest jednym z grzechów głównych, bo szalenie nas wyniszcza. Ja byłam właśnie tak wyniszczona. Świadectwo tej rodziny poruszyło moje sumienie. I znów pomogło przypomnieć sobie moje priorytety.

Moje priorytety są moje i wcale nie muszą być uniwersalne. Nie uważam też, że są najlepsze z możliwych. Nie osądzam i nie potępiam też nikogo, kto ma inne. Stwierdziłam bowiem, że wolę mieć dzieci, bo to jest najlepsza inwestycja. Wszystko inne jest wątpliwe i kruche. Wolę więc żyć skromnie, ale mieć dużą rodzinę, dużo osób do kochania – dawania i otrzymywania miłości.Nie będę miała wspomnień z Tokio. Nie będę miała wspomnień z nart. Nie będę miała BMW. Nie będę miała jeszcze wielu innych rzeczy, ale już na zawsze będę miała moje dzieci, a potem także wnuki. Nie stać mnie na fryzjera, nie stać mnie na chodzenie do restauracji, nie stać mnie na chodzenie do klubów sportowych, nie stać mnie na panią do sprzątania, nie stać mnie tort z cukierni na urodziny dzieci, nie stać mnie na ubrania, nie stać mnie na lepsze mieszkanie…. Świadomie z tego rezygnuję i wybieram dzieci. A jednocześnie doświadczam, że z każdym dzieckiem, Tomek zarabia więcej. Więc nasz byt się nie poprawia, ale też nie pogarsza na tyle by np. wylądować na bruku. Tak widzę działanie Opatrzności.



Każdy człowiek ma inną historię życia i inne priorytety. Wierzę jednak, że większość kobiet (jeśli nie wszystkie) ma instynkt macierzyński. Każda marzyła lub marzy o tuleniu maleństwa. Nie dla każdej jednak bycie mamą to cel i istota kobiecości. Spot Fundacji Mamy i Taty odbieram jako troskę o te uczucia kobiecie, które mogą zostać przytłumione w wirze codzienności, zwłaszcza atrakcyjnej czy pasjonującej pracy. W skrócie przesłanie, jakie tu widzę to: kobieto, chcesz robić karierę? Ok, masz do tego prawo, tylko zastanów się, czy nie będziesz żałować, bo może być za późno na dziecko. Tylko tyle i aż tyle.Zupełnie nie rozumiem całego hejtu na to, czego ta kampania nie dotyczy. Zarzuty jakie spotkałam:- nie mówi o życiu przeciętnych, ubogich ludzi- nie mówi o roli mężczyzny- nie mówi o problemach samotnych matek (np. ze ściągalnością alimentów)- nie mówi o braku świadczeń socjalnych dla rodzin- nie mówi o braku polityki prorodzinnej- nie mówi o kobietach, które naprawdę chciały, ale nie mogąI tak dalej, i tak dalej. Nie mówi o milionie innych rzeczy, więc jak można ją za to hejtować? Gdyby poruszyła jedną z wymienionych, nadal byłyby zarzuty, że nie porusza innych.Porusza ten, bo coraz więcej kobiet wpada w wir pracy i kariery. Jeszcze tylko samochód. Jeszcze tylko mieszkanie. Jeszcze tylko podróże. Bo trzeba żyć. A przecież dzieci to „nieżycie”. Ale w głębi duszy tych kobiet tkwi pragnienie potomstwa. Chcą dziecka, ale jeszcze nie teraz. Spot przypomina, że takie odkładanie może się źle skończyć, bo mogą w końcu nie zdążyć i po prostu żałować.Ten klip nikogo nie osądza, nikogo nie piętnuje. Zastanawia mnie więc ta histeryczna reakcja. Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że działa tu mechanizm „uderz w stół, a nożyce się odezwą”. Uważam, że jeśli ktoś uważa, że spot go nie dotyczy – bo nie ma dzieci z innych przyczyn, niż w nim podane – to powinien przyjąć go jako adresowany do innych i nie widzę podstaw, by brać go do siebie. Słowem, przejmować się powinny kobiety odkładające na potem, a reszta może zwyczajnie olać. Czemu jednak tak się nie dzieje? Bo klip porusza sumienie nie tylko tych bogatych. Nadal jednak uważam, że jeśli sumienie czyste, nie powinno ono tak gwałtownie buzować. A mówię to znając swoje własne słabości i skłonności do uciekania w wymówki, że mnie nie stać na dziecko. Tokio to dla nich jakaś odległa galaktyka. Oni mówią, że chcą spokojnie żyć od pierwszego do pierwszego, że chcą mieć dostęp do żłobków i przedszkoli, że chcą mieć dofinansowanie do edukacji, że chcą odmalować mieszkanie, mieć w ogóle jakiś samochód itd. Więc jak to jest? Nie stać mnie, bo nie mam tego, czy tamtego, a inni mają jeszcze mniej, a jednak decydują się na dziecko. Finanse to wymówka, za którą stoi – no właśnie co? Delikatnie mówiąc, uwarunkowania psychiczne, bo tak naprawdę, decyzja o dziecku wynika z naszych całościowych przekonań i priorytetów właśnie, a także wewnętrznej siły do podjęcia ich realizacji. Wydaje mi się – z własnego doświadczenia – że kobieta, która z jednej strony w swych głębokich uczuciach macierzyńskich pragnie dziecka, ale z drugiej doświadcza przeróżnych trudności, by się na nie zdecydować – przeżywa ogromne rozdarcie i ból.Ale jak określić fakt, że dla kogoś ważniejsza jest kariera niż dziecko? Że ważniejsze są podróże? Że ważniejsze są pieniądze? Że ważniejsze jest wygodne, luksusowe, komfortowe życie? Czy to może być ważniejsze? Czy mamy prawo, by było? Uważam, że gdy ktoś wchodzi w małżeństwo, zwłaszcza chrześcijańskie, to nie może być nic ważniejszego – po pierwsze miłość do współmałżonka, po drugie miłość do dzieci. Wszystko inne można realizować, nie ma zakazu, byle tylko nie przeszkadzało w osiąganiu tych dwóch celów.Jeśli masz czyste sumienie, to akcja nie powinna Cię poruszać tak osobiście – choć ma prawo bulwersować, jak każde dzieło. Ale skoro tak drażni, to może warto zajrzeć w głąb sumienia, czy czasem o czymś nam nie przypomina, czego uznać nie chcemy/nie potrafimy/nie mamy siły. Nikt Cię nie osądza – sam siebie sądzisz, skoro widzisz osąd, gdzie go nie ma. Chciej zobaczyć troskę.Choć kobiety mają tendencję, by wszystko brać za bardzo do siebie. Jak w tym żarcie:- Mąż do żony – Wy, kobiety wszystko bierzecie do siebie.- Żona – Ja nie.



   Epilog   

Kilkakrotnie pojawiały się też głosy, że nawet jeśli ktoś dziecka nie chce, to nikomu nic do tego, to nie jest niczyja sprawa, nie wolno się nam wtrącać. Otóż mam mieszane uczucia. Z jednej strony chciałabym ten wybór uszanować i powiedzieć – ok, Wasza sprawa, róbcie, co chcecie. Ale nie mogę. Nie mogę tego powiedzieć, bo to nie jest tylko i wyłącznie Wasza sprawa. Dlatego, że dzieci są wspólną wartością całego społeczeństwa. Dlaczego moje dzieci mają w przyszłości pracować na tych, którzy dzieci nie mają? Że niby jak, bo przecież nikt w emerytury nie wierzy. Ale nawet jeśli komuś uda się odłożyć i żyć „za swoje”, to będzie kupował chleb, który upieką moje dzieci, pójdzie do moich dzieci do lekarza, moje dzieci będą budowały drogi itd. Niestety to nie jest tylko Wasza sprawa. 

18 komentarzy:

Natalia-Kura Domowa:) pisze...

zgadzam się z Tobą Ewo :) napisalas wszystko w punkt. U nas rowniez sytuacja finansowa byla bardzo nieciekawa, ale Bog zawsze mial nas w swojej opiece. Dzień po chrzcinach pierwszego syna, mąż zaczynał nową, lepiej płatną pracę:) Po drugim (nie od razu, ale jednak;-) ) dostał awans i podwyzke. Czy jestem gotowa na trzecie? w sercu napewno tak, a po ludzku zawsze znajdzie sie milion wymówek, dlatego wolę współpracować z Wolą Bożą...:) Ludzie boja sie otworzyc na nowe zycie, bojąc się, ze stracą swoje stare, wygodne zycie. To prawda- stracą- ale w zamian zyskają więcej, nowy wymiar tego życia, przy którym stare jest jakies niepełne.Masz racę z ta falą hejtu. Ja zawsze bylam zdania ze 'powinno' sie namawiac do dzieci, dla dobra wspolnego itd.. Ale coraz częsciej widze, ze niektore kobiety lepiej, zeby dzieci nie miały, bo je skrzywdza. Niektorzy nie dorośli do poswiecen, porzucenia dawnego zycia, do codziennego HEROIZMU- dlatego też mamy żłobki całodobowe, gdzie rodzice podrzucaja dzieci nawet na tydzień. Są opiekunki, które pracuja po minimum 85godzin tygodniowo, maja upowaznienia od rodzicow do chodzenia do lekarzy, sa na biezaco ze szczepieniami, alergiami, podczas gdy rodzice wiedza niewiele o ich wlasnych dzieciach. Znam taka dziewczyne opiekunke i szkoda mi tych dzieciakow, ktorymi się ona musi zajmowac, bo rodzice są zajęci karierą...aż strach pomysleć, jak będą wygladac tacy dorośli, którzy byli traktowani w taki sposob przez rodzicow, z jakimi problemami emocjonalnymi bedą musieli sobie sami poradzic przez to, ze rodzice poswiecali im za malo czasu w imie kariery. dlatego uwazam, ze jesli ktos nie chce, to wyrzadzi tym mniejsza krzywde spoleczenstwu i swojemu potencjalnemu dziecku niz by je urodził i nie umiał potem go wychowac.

Anonimowy pisze...

Z tekstu zionie pychą. "Ja i moje wspaniałe dojrzewanie do pełnienia woli Bożej". Poczucie lepszości, bo mną się Pan Bóg opiekował i nie cierpiałam mimo bezdzietności. Poczucie lepszości, bo mi święty taki a owaki wymodlił. Poczucie lepszości, bo "mieliśmy przegadane" - tak jakby życiowe dramaty można było omówić na sucho. Półtora roku?! Dziecko w trzecim roku po ślubie? Czy autorka próbuje rozśmieszyć przez łzy kobiety niepłodne? Nawet nie zaznała goryczy czekania, a skoro jest lepsza i Pan Bóg ją ochronił przed cierpieniem niepłodności - niech się nie wypowiada.

Marta

Ewa Rowińska pisze...

Natalio, dziękuję za podzielenie się :)
Ja mimo wszystko stoję na stanowisku,że dzieci są nam potrzebne, więc niech je rodzą nawet tacy rodzice. Tym bardziej, że ja nie czuję się uprawniona, by oceniać rodzicielstwo kogokolwiek. Ja jestem mamą bardzo oddaną, a jednak nie jestem wolną od słabości i moje dzieci niejednokrotnie cierpią i są ranione. Przy pierwszym dziecku ta ocena siebie blokowała mnie właśnie przed kolejnymi dziećmi - nie uważam tego jednak za słuszne. Nie do nas należy ocena. Ktokolwiek decyduje się na dziecko, zasługuje na wsparcie i w tym kierunku powinny iść nasze myśli :)
Pozdrawiam!

Ewa Rowińska pisze...

Marto, widać mimo najszczerszych chęci nie udało mi się napisać tak, by nie narazić się na zarzut pychy. Ale ponieważ uważam - o czym także piszę w tekście - że jeśli jakaś ocena mnie nie dotyczy, bo jest np. fałszywa, to się nią nie przejmuję :) Szkoda tylko, że tak źle zostało zrozumiane, to co chciałam powiedzieć. Nie wiem, w jaki sposób zacytowane fragmenty świadczą o mojej pysze - jeśli już to o zaufaniu do Pana Boga - ale i tego bardzo mi brak. A już na pewno nie ma we mnie poczucia wyższości - raczej uważam się za bardzo przeciętną, co też chciałam pokazać, wyliczając moje słabości.
Pozdrawiam!

SCD pisze...

Świetnie, że napisałaś ten tekst. Ta kampania bardzo mi się podoba. Nikogo nie obraża,a zwraca uwagę na to, że warto sobie poukładać priorytety. Gratuluję fajnej rodziny.

Ewa Rowińska pisze...

Stanisława, bardzo dziękuję :)

Katarzyna P pisze...

Wspaniale, że są osoby tak odważne aby pisać szczerze, mi tej odwagi brakuje, ale zbieram się ;)

Ewa Rowińska pisze...

Katarzyna, rzeczywiście szczerość czasem kosztuje, można zostać posądzonym o pychę, gdy człowiek ze skruchą pisze, niemal jak na spowiedzi, w poczuciu swej małości i niedoskonałości ;)
Ale warto. Bo zawsze znajdzie się ktoś, kto jednak poczuje się wsparty, a o to mi chodzi :)

Anonimowy pisze...

Nie wyobrażam sobie urodzić dziecka nie mając mieszkania i stałej pracy. Co z tego, że jest miłość. Aby dziecko było szczęśliwe potrzeba i miłości i pieniędzy. Miłością się nie naje, miłością się nie ubierze. Kolegą ze szkoły nie wytłumaczy, że nie jedzie na szkolną wycieczkę, bo jego rodzice się kochają. Przykro mi, ale chcąc mieć gromadkę dzieci nie mając na to pieniędzy kobieta i mężczyzna wykazują ogromny egoizm. Myślą tylko i wyłącznie o sobie.

Ewa Rowińska pisze...

@Anonimowy - dziecku naprawdę pieniądze nie są potrzebne do szczęścia :) Bardzo dużo zależy od stosunku rodziców do finansów. Można dziecku przekazać albo wizję cierpiętniczą i umęczeniową (tak robiła moja mama, więc myślę, że ogólnie pokolenie naszych rodziców miało tę skłonność) albo uczyć, że pieniądze nie są w życiu najważniejsze, że ważniejsze są relacje.
Poza tym ja i wiele rodzin ma podobne doświadczenie, że z każdym dzieckiem Pan Bóg daje i na to dziecko. Jeśli pozwolimy sobie na logikę warunków, to możemy je mnożyć w nieskończoność i zawsze będziemy mieli rację :) więc uważam, że lepiej siebie i dzieci uczyć, że pieniądze szczęścia nie dają ;)
Pozdrawiam!

Anonimowy pisze...

Pieniądze może i szczęścia nie dają, ale nie ma też czegoś takiego jak społeczeństwo równych szans. Można, owszem, podejść do sprawy maksymalnie egoistycznie i zrobić sobie dziesięcioro dzieci, ale tym samym odbiera się im szanse na wykonywanie wielu zawodów i spełnienie wielu marzeń. Spycha się te dzieci w otchłań szarej, dziedzicznej biedy. Pan Bóg niczego nikomu nie daje. To my musimy się o wszystko postarać. Wiara nie ma tutaj nic do rzeczy, natomiast odpowiedzialność i owszem.
Mnie kampania oburza. Z wielu powodów. Próbuje manipulować moimi potrzebami, zakłada,że sama nie jestem w stanie podjąć decyzji. Wartościuje rzeczy wg. jedynej ostatnio obowiązującej skali wartości - czyli baby do rodzenia i do kuchni, bo tam wasze miejsce. A jak chcesz, żeby życie było fajne i miłe i chcesz czerpać z niego przyjemność, to jesteś grzesznikiem i egoistą. A czemu niby? Czemu radość z życia ma być zła? Jestem mamą i nie uważam tego za decyzję trafną w moim życiu. Natomiast ogromnie martwię się o córkę i jej przyszłość, jak patrzę na to, co się dzieje. W Iranie też kiedyś było normalnie, zanim fundamentaliści dopchali się do wladzy.

Ewa Rowińska pisze...

@Anonimowy, widzę, że nie dość precyzyjnie się wyraziłam w swoim wpisie. Spot jest adresowany do kobiet, które chcą mieć dziecko, ale z różnych powodów odkładają to na później. Z troską o ich uczucia i potrzeby przypomina, że można nie zdążyć i można potem żałować. Niczego więcej tu nie ma.
Co najwyżej rezonuje coś w nas. Czyli warto się zastanowić, skąd taka moja gwałtowna reakcja? Dlaczego czuję się osądzana, gdy nikt nie miał zamiaru mnie sądzić? Dlaczego czuję się manipulowana, gdy nikt nie chce mną manipulować? Dlaczego egoizmem nazywam poświęcenie innych? Co z natury jest zaprzeczeniem egoizmu ;) Dzieci nie można rodzić z egoizmu. Zresztą im ich więcej tym większa szkoła pokory i poświęcenia. Ale proszę nie mylić z męczeństwem i cierpiętnictwem.
Pozdrawiam!

Unknown pisze...

Bardzo dziękuję za Pani tekst, prawdziwy i mądry. A zwłaszcza za podzielenie się swoją historią, która dodaje odwagi i daje nadzieje. Gratuluję wspaniałej rodzinki i życzę by jak najlepiej wam się układało :). Mimo iż ja osobiście nie mam swojej rodziny i dzieci (choć bardzo chciałabym) to myślę, ze sama kampania jest bardzo potrzebna. Sądząc po reakcjach, które wywołuje, temat macierzyństwa jest w głębi duszy dla kobiet wciąż niezwykle ważny. Pozdrawiam!

Ewa Rowińska pisze...

@Karola S, bardzo dziękuję za miłe słowa :)
Pozdrawiam!

Anonimowy pisze...

@Ewa Rowińska
Najprostsza definicja egoizmu :
doktryna etyczna, która mówi, że jednostki powinny robić to, co leży w ich interesie
Rodząc masę dzieci kierujesz się wyłącznie własną potrzebą posiadania rodziny wielodzietnej. To tobie wydaje się to fantastycznym pomysłem. Twoje dzieci nie muszą podzielać tego zachwytu i tego pragnienia. Często dzieci z takich rodzin marzą o tym,żeby gdzieś pojechać, coś zobaczyć. Marzą, żeby nie chodzić w ubraniach po starszym rodzeństwie. Zazwyczaj sami mają jedno dziecko, bo pamiętają z dzieciństwa tłok i ciągłe dzielenie się wszystkim. To ty wybierasz model rodziny, nie zastanawiając się zbytnio nad nimi. Jest taka doktryna filozoficzna, która mówi,że działanie ludzkie wychodzi wyłącznie z egoizmu. Jeśli poświęcasz się, to masz taką potrzebę, którą tym samym zaspokajasz.
Problem spotu leży gdzie indziej.Ten spot nie jest adresowany do kobiet, które chcą mieć dzieci. Kobiety, które chcą mieć dzieci - mają je. Ten spot jest adresowany do kobiet, które dzieci nie pragnęły, a potem nagle zaczęły. Ale w danym momencie swojego życia podjęły inne decyzje, które wtedy były dla nich słuszne. Nie można mieć jajeczka i zjeść jajeczka. Kariery w wieku lat 40tu też się specjalnie nie zrobi, więc albo - albo. Tak więc ten spot mówi - albo kariera - albo dzieci. Bo wszyscy doskonale wiemy, że w większości wypadków naprawdę tak jest. Tylko nielicznym kobietom udaje się łączyć wybitną, satysfakcjonującą karierę zawodową i prawdziwe pełne macierzyństwo. Wiatr wieje teraz w stronę "baby do garów". I tyle. A jeśli chodzi o te mityczne emerytury, na które dzieci z rodzin wielodzietnych mają pracować, to szkoda słów. Juz pisałam, jaka czeka przyszłośc większość dzieci z rodzin wielodzietnych. Chyba, że jest się dzieckiem Angeliny Jolie. Wtedy to nie ma znaczenia.

Unknown pisze...

Państwa historia podnosi na duchu. Serdecznie pozdrawiam i życzę wszelkich błogosławieństw, także tych materialnych; żeby było i na tego fryzjera i inne potrzeby :)

Ewa Rowińska pisze...

@Mama w Dużym Domu, bardzo dziękuję za ciepłe słowa :)
Pozdrawiam!

Anonimowy pisze...

Ja rówież tak uważam, choć jestem mężczyzną.
M.