środa, 2 lutego 2011

Wspomnienia z naszego cudownego ocalenia

Niedawno minęło dwa lata od naszego wypadku samochodowego. Zima to czas, kiedy dużo myślę o tamtym wydarzeniu.

Byliśmy w drodze z Warszawy do Kielc. Na pokładzie nasza czteromiesięczna córa, Tomek obok niej, zabawiający niezbyt lubiącą podróże Martusię, ja za kółkiem. Długo planowaliśmy wyjazd do przyjaciół. Mieliśmy pierwotnie jechać na Sylwestra, nie wyszło. Wreszcie zdecydowaliśmy się jechać 2 stycznia, bo był piątek i chcieliśmy wspólnie przeżyć wieczorem Szabat. Od kilku dni była dobra pogoda, ale właśnie gdy postanowiliśmy jechać, zaczął padać śnieg. Nie zraziliśmy się. Jadąc jak zwykle modliliśmy się, także o bezpieczne dotarcie na miejsce, powierzaliśmy się Opatrzności Bożej, przez Maryję i naszych Aniołów.
Podróż mijała nam dobrze, mimo złej pogody. Gdy byliśmy już blisko Kielc, nagle jakiś samochód jadący z naprzeciwka zaczął wyprzedzać kolumnę samochodów, jadąc prosto na nas. Pomyślałam: co za wariat spieszy się w taką pogodę? Postanowiłam jednak, że mu ustąpię i zjadę (droga była jednopasmowa, ale miała też takie małe pasy po bokach). Niestety w tym miejscu było trochę śniegu, co spowodowało, że wpadliśmy w poślizg, dwa razy dachowaliśmy. Pomyślałam tylko: "to tak umrę?" i dodałam "Jezu!" a w domyśle "ratuj nas!", po czym napełnił mnie pokój, że nic nam się nie stanie. Wszystko trwało ułamki sekund! Gdy opadliśmy na ziemie, doszło do mnie, że pękły szyby, uwiadomiło mi to, że wypadek jest poważny. Momentalnie poczułam przeszywający chłód i usłyszałam płacz Martusi oraz głos Tomka: "O Boże, Tusia ma szkło w buzi!" Wypiełam się z pasów i nie patrząc, czy jestem cała, rzuciłam się do córeczki, przekonana, że szkło wbiło jej się w twarz. Okazało się jednak, że tylko mały kawałek upadł Tusi na usta - delikatnie go zdjęłam. Zaczęli się schodzić ludzie z samochodów, które się zatrzymały. Ktoś od razu zaproponował, że weźmie Małą do samochodu, żeby nie zmarzła. Kierowca samochodu, który nas nieomal zabił, uciekł. Zadzwoniłam do Roberta, do którego jechaliśmy. Przyjechał po nas i zabrał do Kielc. W między czasie przyjechało pogotowie zobaczyć Tusię oraz policja. W końcu dotarliśmy na Szabat. Był niezwykły! Pełen ciszy, zadumania, głębokiej modlitwy. Marlena, żona Roberta powiedziała, że to niesamowite, że z takiego wypadku wyszliśmy bez najdrobniejszego zadrapania, że byliśmy niesieni przez Boga. Tak, tak właśnie się czułam. Doświadczyłam, że diabeł walczył z naszym Aniołem. Zły doprowadził do wypadku, ale nasz Anioł nie pozwolił, by nam choćby włos z głowy spadł! Nasza modlitwa została wysłuchana - bezpiecznie dotarliśmy do celu, choć nie bez przygód. Zachowaliśmy niezwykły spokój ducha, nie opanowała nas ani rozpacz, ani panika. "Choćbym przechodził przez ciemną dolinę, zła się nie uleknę, bo Ty jesteś ze mną".

5 komentarzy:

Anonimowy pisze...

Sorry, ale jaki szabat? Dla chrzescijanina szabatem jest chyba niedziela.
MB

Ewa Rowińska pisze...

@MB, owszem dla chrześcijan najważniejsza jest niedziela, jednak nigdzie nie ma zakazu celebracji modlitwy szabatowej. W naszej Wspólnocie mamy silny rys żydowski - modlimy się za Naród Wybrany i z nim, aby uznali w Jezusie Mesjasza. Stąd w piątek wieczór celebrujemy rodzinną część modlitwy.
Mam nadzieję, że trochę wyjaśniłam :)

Sigma pisze...

@EW
A obrzezujecie chłopców? Czy ze Starego Przymierza wybieracie tylko te bezbolesne jego elementy?

Ewa Rowińska pisze...

@Sigma - tak wybieramy tylko to, co się nie kłóci z tradycją chrześcijańską - czyli głównie modlitwy, jak ta w piątkowy wieczór oraz tzw. 18 Błogosławieństw, a także tańce izraelskie.

Tomasz Rowiński pisze...

Dodałbym tylko, że 18 Błog. a także piątkowa modlitwa wieczorna także jest dodatkowo schrystianizowana - Ojcze nasz, Zdrowaś Mario, Chwała Ojcu i inne odniesienia pokazujące wypełnienie się tego co zapowiadało Stare Przymierze i na co wciąż czekają żydzi nie widząc, że już jest.