No i musi powstać trzecia
część, bo pytania zadawane w komentarzach do II części pokazują, że temat nie jest
wyczerpany. Cały cykl zaczął się tu
Pojawił się głos dotyczący
tego, że ED jest „płaszczem ochronnym”. Czy to dobrze, czy źle? Wszystko
zależy, jak rozumiemy to sformułowanie. Bo jeśli popatrzymy na to, jak na
płaszcz przeciwdeszczowy, to ja widzę same zalety. Ale można też w ED upatrywać
formy ucieczki przed światem, izolowania dziecka itd. Ja jestem zwolennikiem
chronienia dzieci. Ogólnie jestem zwolennikiem „etapów”, jak to nazywam – mam w
planach post, który to szerzej wyjaśni. A ogólnie chodzi o to, że w zależności
od wieku i stopnia rozwoju dziecka, ma ono inne potrzeby i należy je spełniać,
z perspektywy danego etapu. Nie wolno na dziecko patrzeć, jak na małego
dorosłego i w ten sposób przygotowywać go do twardości życia, że będzie się go
twardo traktować. To nie przynosi pożądanych efektów. Zatem, jeśli mówimy o
małych dzieciach oraz o dzieciach z trudnościami, należy im się szczególna
pomoc, a nawet ochrona. Choć ja nie lubię tego tak nazywać, bo kojarzy się z
tym, że z czymś walczymy, że ktoś/coś nas atakuje, a my się bronimy/chronimy.
Ja próbuję postrzegać proces edukacyjny, jako coś naturalnego, jako zwykłą
część życia. Więc skoro roczniakowi nie dam noża (chronię go, żeby się nie
pokaleczył), albo daję mu pod kontrolą, to podobnie nie narażam dziecka z
trudnościami na sytuacje, które go zranią. Czy z faktu, że każdy z nas kiedyś
się skaleczył nożem, wynika, że mam pozwolić operować nim roczniakowi? Czy z
faktu, że kiedyś jakiś szef nakrzyczy na moje dziecko wynika, że ja mam na nie
krzyczeć, by było na to przygotowane, uodpornione i niewzruszone? Mam nadzieję,
że dostrzegacie absurd. Zresztą praktyka doskonale pokazuje, że próby rzucania
dzieci na głęboką wodę, w większości przypadków kończą się słabo, w wielu
bardzo źle. Dzieci bowiem nie mają struktury, by twardnieć. One są z natury
ufne i co najwyżej można je coraz głębiej ranić.
Oczywiście może się tak
zdarzyć, że jakiś rodzic świadomie lub mniej świadomie chce swoje dziecko
izolować od świata. Mam jednak i w tym względzie obserwacje, jak cudowne są
dzieci. One po prostu są zaprogramowane na kontakty z innymi. Jeśli rodzice im
tego nie zapewniają w sposób wystarczający, będą się tego domagać. Czasem może się
to przejawiać niezupełnie wprost i rodzic może nie zauważyć, że w ED dziecku
brakuje innych dzieci. Może być tak, że nagle dziecko chce iść do przedszkola
lub szkoły. Bo to mu się kojarzy po prostu z dziećmi. To wcale nie musi
oznaczać, że dziecko chce doświadczyć systemu szkolnego. Ono tęskni za
kontaktami. To ważny sygnał i należy podjąć kroki, by zaspokoić potrzebę naszej
pociechy. Może się to też przejawiać tym – jak było u mojej Perły, która miała
doświadczenie przedszkolne – że dziecko chce spotykać się z dawnymi kolegami z
przedszkola. Mi się to wydawało dziwne, bo M sporo cierpiała od dzieci ze
swojej grupy. Po przejściu na ED doświadczała dodatkowego odrzucenia. Tymczasem
to był sygnał – „mamo, potrzebuję kontaktów”. Zasadniczo rodzice ED mają ten
temat mocno przemyślany, bo to pierwszy zarzut, jaki spotykamy ;) Każdy z nas
więc organizuje dla swoich dzieci zajęcia, spotkania, gdzie ta ważna potrzeba
będzie zaspokojona. Jeśli tego nie będzie – dziecko samo się upomni. Może to
być zapewne w jeszcze inny sposób, ale nie mam tak dużego doświadczenia. Są
pewnie tzw. dzieci zamknięte, nieśmiałe. To są zawsze kwestie indywidualne,
więc nie chcę ferować wyroków. Należy każdy przypadek rozpatrzyć właśnie
indywidualnie i poszukać przyczyn owego zamknięcia. Może ono także świadczyć o
niezaspokojonej potrzebie kontaktu. Dziecko zbyt rzadko spotyka się z innymi
dziećmi i czuje się nieswojo, bo nie ma jakby wyrobionego zwyczaju, pewnych
odruchów, które nabierają dzieci, gdy spotykają się często. Nie wie, jak się zachować
i to je zawstydza. A zwłaszcza dziecko z trudnościami, z obniżoną samooceną
może mieć problem, by ten wstyd przezwyciężać. Dlatego kryje się za fasadą
swojej pozornej niechęci do kontaktów. I znów to ważny sygnał, że dziecko ma
tych kontaktów za mało i trzeba mu tworzyć takie okazje, by nabierało pewności
siebie.
Nam szczęśliwie udało się
szybko znaleźć sporo zajęć, na których M zaspakaja tę swoją potrzebę. Ponieważ
bardzo często jest starsza od większości dzieci – zyskuje uznanie, sympatię i
podziw młodszych dzieci. Myślę, że to nie jest bez znaczenia dla jej rozwoju
oraz poczucia wartości. Czuje się kochana i sama chętnie wyraża swoją sympatię
słowami: „kocham cię”. Dla niektórych może to być szokujące, ale bardzo mi się
podobało, jak jeden z jej kolegów świetnie to wyjaśnił swojej mamie: „Wiesz
mamo, jak Marta kogoś bardzo lubi, to mówi, że go kocha”. Jednocześnie
najwięcej radości czerpie ze spotkań z dziećmi w swoim i podobnym wieku. Co
fajne, dzieci ED raczej nie pytają: do której chodzisz klasy? (co jest chyba
standardem w szkole. Nota bene M na początku roku zawsze odpowiadała: „Ja
nigdzie nie chodzę. Mam edukację w domu”, powodując sporą konsternację
pytających. Aż musiałam jej powiedzieć, że nie musi każdemu o tym opowiadać ;)
Dzieci w ED chyba w ogóle rzadko pytają się o swój wiek. Liczy się dla nich
zabawa.
Kiedyś pani, która prowadzi
zajęcia z metodami Montessori, na które chodzi M powiedziała, że ma taką
obserwację, że dzieci z ED bardziej cenią sobie relacje z innymi dziećmi,
bardziej o nie dbają i doceniają, bo mają ich stosunkowo mało i wiedzą, że nie
jest im to tak dane, jak w szkole, gdzie wiadomo, że się przyjdzie i zawsze
ktoś jest. Podzieliłam się tym na grupie i dostałam potwierdzenie, że rzeczywiście
tak jest. Zresztą sama widzę to po M. Jest bardzo empatyczna, wrażliwa na
drugie dziecko. Do tego ma takie (dla mnie niesamowite) odruchy. Potrafi zapamiętać,
że jakieś dziecko danego dnia ma urodziny i prosi, żebyśmy do niego zadzwonili
i złożyli życzenia. Poza tym pamięta, którego dnia kogo spotyka ze swoich
bardziej stałych znajomych i bardzo się tym cieszy. Widzę, że woli relacje
jeden na jeden. W grupie ma jakby potrzebę wybrania jednego dziecka, z którym w
danym momencie się bawi, trzyma. Ale czy to znaczy, że nie umie współpracować z
grupą? Moim zdaniem swoim zachowaniem nie niszczy grupy, a to kluczowe. Poza
tym, ma jeszcze czas, by się tego nauczyć. Ale dzięki temu, że stale jesteśmy
razem, mam szansę i w ogóle możliwość takie rzeczy zauważać i jakoś jej
pomagać, rozmawiać z nią itd. Tak więc nie powinniśmy mieć obaw co do tego, czy
ED przygotowuje do współpracy w grupie. Zarówno w szkole, jak i w domu możemy
to zepsuć. Natomiast w domu mamy większe możliwości, by ten proces przebiegał
naturalnie i w zasadzie bezboleśnie. Drobnych zadrapań nie wpisuję na konto
zranień ;)
Chcę powiedzieć o jeszcze
jednej ważnej zalecie i przewadze ED. Mianowicie rodzice i dziecko mają możliwość
doboru towarzystwa (jakkolwiek brzmi to niefortunnie), dziecko nie jest skazane
na przypadkową grupę rówieśniczą. Myślę, że zwłaszcza rodzice dzieci z
trudnościami, które miały doświadczenia życia w takich grupach, wiedzą o czym
mówię i zgodzą się ze mną. Mimo najszczerszych chęci pedagogów i wychowawców,
dziecko z problemami jest zwykle przez inne dzieci „wyłapywane”, jako to inne,
albo jako to gorsze. Co takie doświadczenie dziecku choćby z ZA daje? Moim
zdaniem nic dobrego. Dziecko takie wiecznie jest strofowane przez nauczyciela w
obliczu innych dzieci. Porównuje się z nimi i czuje się gorsze. W rezultacie
może wybrać z dwóch strategii; albo postanowi, że wszystkim udowodni, że jest
coś warte (co wszyscy odbierają za pozytywną motywację, ale w rzeczywistości
jest wołaniem o akceptację i jest wyniszczające. Poza tym śmiem twierdzić, że w
mniejszości wybierane.); albo stwierdzi, że skoro i tak jest nic nie warte, to
nie ma sensu się wysilać i znów ma dwa wybory: albo siedzi cicho – typ unikający,
albo – jak się mówi – stwarza trudności – typ prowokatorski. Skoro bowiem nie
mogę być najlepszy, to będę najgorszy. Albo skoro nie daję rady zwrócić na
siebie uwagi poprzez pozytywne osiągnięcia, będę ją zwracał przez tzw. złe
zachowanie. Coś mi się wydaje, że nauczyciele rzadko kiedy robią taką analizę
przyczyn zachowań swoich uczniów. Obawiam się też, że i wielu rodziców ulega
temu – to dziecko ma się dostosować, bo całe życie na tym polega, by się
dostosowywać. No jeśli tak postrzegamy życie, to rzeczywiście. Tylko czy to
słuszne podejście? Szkoła wychowuje uległych poddanych, ale to nie tacy ludzie
zmieniają świat i czynią go lepszym.
Mamy więc prawo, a może i obowiązek szukać dziecku takich kontaktów, które je będą ubogacały, uczyły wartości społecznych, nawet jeśli poprzez doświadczanie pewnych trudności, to jednak ostatecznie w sposób, który nam odpowiada. Nie chodzi o to, by unikać nieprzyjemnych sytuacji, bo tego się zwyczajnie nie da. Natomiast nie trzeba dziecka skazywać na relacje raniące.
I tutaj doskonale pojawia
się nam wątek motywacji, o którą także padło pytanie: jak motywować dziecko,
które nie ma motywacji do nauki w żadnym kierunku?
Znów uważam, że należy
sprawę potraktować bardzo indywidualnie i wszelkie odpowiedzi mogą być zupełnie
chybione, ale spróbuję nakreślić jakiś ogólny obraz, który może okazać się
pomocny. Moje pierwsze skojarzenie to niedawne spotkanie z panem leśnikiem, który
prowadził lekcję w Kampinosie dla grupy dzieci z ED. W mojej relacji na blogu
postanowiłam zupełnie nie poruszać przykrej sytuacji, która miała miejsce w
czasie tejże lekcji. Pan bowiem przez całą lekcję rozdawał za każde zadane
pytanie nagrody, obiecując, że kto zbierze ich najwięcej otrzyma nagrodę
główną. Nie podobał mi się ten pomysł, ale postanowiłam uszanować sposób
prowadzenia lekcji. Niestety zgodnie z moimi obawami, ostatecznie dla kilkorga
dzieci doświadczenie zbierania nagród okazało się traumatyczne – zwłaszcza, że
szanse były bardzo nierówne, bo dzieci
były w wieku od niemowlaka do IV czy nawet V klasy. Podeszłyśmy więc z
koleżanką po zajęciach do pana, bo także moja M się popłakała, że zebrała tylko
2 nagrody (a ktoś miał 13). I pan na moje, że my w ED nie stosujemy nagród i po
to uciekamy od systemy, powiedział, bardzo szczerze zdziwiony: „no to jak pani
motywuje swoje dziecko?” Jemu się po prostu w głowie nie mieści, że można
inaczej, że nie trzeba stosować ocen, kar i nagród. Powiedziałam mu: Bo ja ufam
dziecku, że ono CHCE się dowiedzieć, ono jest ciekawe. Ono chce zdobywać
wiedzę, żeby wiedzieć, a nie po to, by mieć za to nagrodę. No pan wywalił na
mnie oczy, jakbym co najmniej urwała się z choinki.
No więc co z tymi dziećmi,
którym brak motywacji? Ja się pytam w pierwszym momencie: czy to dziecko chodzi
do szkoły? Jeśli tak, to odpowiadam, że na 99% to winna szkoły. Zostawiam sobie
margines błędu, że mogę się mylić, bo może być jeszcze inna przyczyna. Ja na
pytanie „jak motywować, gdy brak motywacji?”, najpierw pytam: „a jaka jest
przyczyna braku motywacji?” I myślę, że tu jest pies pogrzebany. Mało kto się
zastanawia, dlaczego, skąd to się bierze. Z góry zakładamy, że dziecko jest
leniwe, wygodnickie, idące na łatwiznę. Po sobie wiem, że to wszystko sprawia
szkoła. Nawet moja M po przedszkolu potrzebowała przejść tzw. odszkolnienie,
czyli proces, gdzie zamiast przyjmować motywację z zewnątrz, zacząć poznawać
świat z czystej ciekawości. Tę naturalną ciekawość szkoła niszczy. Naprawdę niewiele
potrzeba w ED, by dziecko chciało. Wystarczy mu stworzyć warunki, a ono będzie
czerpać z otoczenia. Oczywiście możemy dziecko posadzić na cały dzień przez tv
czy komputerem i wtedy też mamy pewien efekt, ale ufam, że rodzice ED świadomie
kierują edukacją swych dzieci. Każdy znajduje sposób na swojego „leniuszka”.
Tylko w ED można sobie pozwolić na tak indywidualistyczne podejście. W szkole
nie ma co na to liczyć. Szkoła będzie szukała co najwyżej nowych sposobów
motywacji – kiedyś oceny, teraz słoneczka, chmurki i gwiazdki, ale nie szuka
przyczyn, bo wie, że sama niszczy kreatywność i po prostu zniechęca do nauki.
Zwłaszcza rodzice dzieci, które chodziły do szkoły i miały szereg trudności,
mogą zaświadczyć, jak bardzo ich dzieci zmieniły nastawienie, nie tylko do
nauki. I nie ma to nic wspólnego ze stawianiem dziecka w centrum. Dziecko w
domu uczy się swojego miejsca w społeczeństwie. Oczywiście dużo to łatwiejsze,
gdy mamy kilkoro dzieci, ale także jedynacy nie muszą wyrosnąć na egocentryków.
Z kolei czy szkoła gwarantuje, że jedynak nie będzie egoistą? W ED możemy
popełnić wiele błędów i nie ukrywam, że są pewne zagrożenia i wyzwania dla
rodziców, ale nauka w domu to proces dla całej rodziny. Mamy szansę się obserwować
i wyciągać wnioski oraz dostosowywać metody do swoich potrzeb i możliwości. To
jest przewaga, której szkoła nigdy nie będzie miała.
2 komentarze:
Bardzo trafne przemyslenia. Ja tez z doswiadczenia wiem, ze szkola potrafi odebrac dzieciom chec do nauki i dlatego zdecydowalam sie na prowadzenie ED z moimi dziecmi od poczatku.
Kazde dziecko ma inne potrzeby spoleczne w zaleznosci od osobowosci. Jedne dzieci lubia miec duzo kontaktu z innymi dziecmi, a inne nie czuja takiej potrzeby i wystarczy im jedna czy dwie dobre przyjaznie do szczescia.
Zauwazylam tez, ze moim dzieciom zawsze bylo latwiej zawierac nowe przyjaznie niz dzieciom ze szkoly systemowej. Maja wiecej pewnosci siebie i wyzsze poczucie wlasnej wartosci, nie boja sie nowych ludzi. Takze uwazam, ze ED bardzo pozytywnie wplywa na socjalizacje dzieci.
Dzięki Ewa! To dla mnie bardzo cenne wpisy :-).
Prześlij komentarz