Chciałabym
napisać tekst dla wszystkich wątpiących, zastanawiających się, a zwłaszcza
podziwiających ED z odległości, ale przekonanych o własnej niemocy, o tym, że
oni nie dadzą rady. Bo to tekst o mnie :)
Próbuję
sobie przypomnieć, kiedy pierwszy raz usłyszałam o ED i nie potrafię. Bardzo
możliwe, że pierwsze informacje miałam od mojej ukochanej Igi z Krakowa, która
uczy dzieci w domu. Oczywiście moje pierwsze skojarzenia, że jakie to fajne i
bardzo stereotypowa obawa o tzw. socjalizację. Jak ja się teraz z tego śmieję.
Iga szybko rozwiała moje wątpliwości i z łatwością przekonała, że przecież dzieci
ED nie siedzą zamknięte w klatkach, ale chodzą na różne zajęcia, mają kontakt z
innymi dziećmi, co lepsze z dziećmi w różnym wieku, co jest dużo bardziej
wartościowe i naturalne, bo w życiu dorosłym nie spędzamy czasu w grupie
rówieśniczej. Od początku byłam więc fanem ED. Pamiętam doskonale, że nie miałam
nic do zarzucenia, po odrzuceniu pierwotnych, chwilowych tylko obaw. Powiedziałam
jednak, że to zadanie dla ludzi wyjątkowych, czyli absolutnie nie dla mnie. Ja
się do tego nie nadaję, bo…. i tu padała cała lista przeciwwskazań. Mówiłam, że
nie jestem wystarczająco zdyscyplinowana, że nie mam autorytetu u swojej córki,
że ona mnie nie słucha, gdy chcę ją czegoś nauczyć, że ona w domu nie chce się
w ogóle uczyć (chodziła do przedszkola), że ja jestem zbyt leniwa i wygodna, że
nie mam ani wiedzy, ani wykształcenia, że nie umiem uczyć, że nie umiem
zachęcić, że nie umiem zmotywować itd., itd. Słowem: chciałabym, ale ja się do
tego nie nadaję! Zapisałam się na facebookową grupę Edukacja domowa i zazdrością podglądałam
poczynania innych rodzin, utwierdzając się tylko w przekonaniu, że ONI są
niezwykli, mają jakieś niesamowite talenty i zdolności. Gdzie mi do nich! Mój
podziw dla ED rósł, ale i moje poczucie bezwartościowości również.
Uważam,
że nie ma przypadków i nic nie dzieje się bez sensu. Nadarzyła się okazja,
żebym i ja mogła zasmakować w edukacji domowej. I jestem pewna, że gdyby nie
splot tych wydarzeń, nigdy bym się nie odważyła, gdyż byłam niejako sama uwikłana
w system. Marta poszła do przedszkola, a ja do pracy. Planowałam następnie
znaleźć dla niej dobrą, prywatną szkołę katolicką. Edukacja domowa kojarzy mi
się bowiem także z mamami, które nie pracują (lub pracują w domu) i zajmują się
dziećmi. Często jest tych dzieci więcej niż przeciętnie ;) Ja o sobie myślałam
jako o mamie pracującej. Perspektywę zmienił splot dwóch wydarzeń; zajście w
ciążę oraz fakt, że nasze przedszkole w ostatniej niemal chwili zrezygnowało z
prowadzenia zerówki dla dzieci z drugiej połowy 2008 roku. Marta jako urodzona
we wrześniu 2008 roku, jako ostatni rocznik mogła skorzystać z przywileju, że rodzice
sami mogli zadecydować, czy posyłają dziecko do pierwszej klasy, czy do
zerówki. Dla nas od samego początku było oczywiste, że M zostaje w zerówce.
Początkowo miała to być zerówka w przedszkolu, do którego chodziła. Okazało się
jednak, że mniej więcej połowa dzieci z jej grupy idzie do pierwszej klasy,
dlatego siostry zadecydowały, że nie będzie zerówki w przedszkolu. W tym czasie
urodził się już Staś. Znowu byłam w domu. Znowu myślałam o sobie, jako mamie
zajmującej się dziećmi. Sporo myślałam o czasie, jaki straciłam, gdy M chodziła
do przedszkola. Chciałam jej to jakoś wynagrodzić, być z nią więcej, dać jej
siebie. Widziałam też pewne złe wpływy przedszkola, które chciałam jakoś
złagodzić. Zaczęłam powoli myśleć o tym, że i tak jestem w domu ze Stasiem na
macierzyńskim, to może by tak tę zerówkę zrealizować w trybie edukacji domowej,
a od pierwszej klasy znajdziemy jakąś szkołę. Przecież właściwie NIC nie muszę
robić, bo M przygotowanie przedszkolne ma już zrealizowane. Przecież jej
niektórzy rówieśnicy idą z obecnym stanem wiedzy i rozwojem emocjonalnym do
pierwszej klasy. Mąż podłapał temat i był bardzo przychylny. Początkowo
myśleliśmy więc tylko o tym, by spędzić ten rok razem. Zobaczyć też, czy się
nadaję, jak sobie radzę. Zrobić sobie próbę. Oczywiście okazało się, że mam
bardzo dużo powodów do frustracji. Nadal bowiem strasznie porównuję się z
innymi, co wcale nie robi mi dobrze. Wielokrotnie miałam już nawet myśli, że
wyślę M do szkoły. Ale zaraz bardzo szybko przypominało mi się, jakie to
niefajne miejsce. Nie potrafiłam jednak czasem poradzić sobie z poczuciem
własnej słabości. Wtedy pisałam pełne rozpaczy posty na grupach Edukacja domowa
i Edukacja domowa – szkoła podstawowa i zerówka. Chcę w tym miejscu jeszcze raz
podziękować wszystkim, którzy wielokrotnie podnosili mnie na duchu,
przekonywali, że dam radę, a raczej, że radę da Marta. Bo to właśnie
zrozumiałam. Nie ja muszę dawać radę. Radę ma dawać sobie dziecko. A ono, jeśli
tylko nie przeszkadzamy, dajemy przestrzeń, tworzymy warunki, na pewno da sobie
radę. Kocham ED całym sercem. Widzę, jak moje dziecko kwitnie. Dziś, widząc
wycieczkę szkolną w muzeum zapytała: dlaczego wszystkie dzieci nie uczą się w
domu? Było jej chyba jakoś żal tych
uczniów.
Ten
niecały rok pokazał mi wiele o mnie.
Staję w prawdzie o sobie. Jestem leniwa, niezorganizowana i rozlazła. Jestem
śpiochem i spóźnialską. Brakuje mi kreatywności i cierpliwości. Ale tego
wszystkiego, czego mi brak uczę się przy moich dzieciach. One są dla mnie
szkołą. A ja jestem szkołą dla nich. Uczą się bowiem najwięcej przez
naśladowanie. Są niezwykle mimetyczne. Nie wyleczyłam się z moich kompleksów,
ale bardziej patrzę na talenty swojej córki, niż własne wady. Wiem, że da radę,
dlatego zamiast (wątpliwej) kariery zawodowej wybieram edukację domową. Wiąże
się to dla nas ze sporymi utrudnieniami finansowymi. Bo teraz jedyną przeszkodą
dla ED, jaką widzę, to właśnie praca mamy. Nie każdy może sobie pozwolić na
luksus pracy w domu. Choć to może być wątpliwy luksus. Mam za sobą epizod pracy
w domu, gdy Marta miała rok. To było dla mnie bardzo trudne, połączyć te dwa
obowiązki. Wybieram jednak inne dobro. Nie będziemy spędzać wakacji za granicą,
a nawet w pensjonatach w Polsce. Liczymy na naszych przyjaciół i ich gościnę. Nie
będziemy nosić najlepszych ciuchów. Także liczymy na naszych przyjaciół, którzy
dają nam ubrania po swoich dzieciach. Nie będziemy mieli samochodu marzeń,
czyli BMW bo to Będziesz Miał Wydatki ;) I wielu innych wartościowych rzeczy
materialnych, ale za to będę z moimi
dziećmi. Będę z bliska obserwować, jak się rozwijają. Nie umknie mi
żadne słowo ;) Będę im towarzyszyć w przygodzie, jaką jest nauka. Nadrobię
swoje liczne braki w wiedzy oraz w rozwoju osobistym. I będę się z tego
cieszyć, tak jak się cieszę teraz, każdego dnia, od kiedy nie mam już żadnych
wątpliwości, że ED to najlepsze, co się nam mogło przytrafić.
7 komentarzy:
Dzięki, że to napisałaś :)
Bardzo sie cieszę, że się nie poddałaś i piszesz tak szczerze i otwarcie o twojej przygodzie z ed. Moja wyglądała trochę inaczej, ale jak ty na początku uważałam, ze sie do tego nie nadaję. Podpisuję się całym sercem pod stwierdzeniem, że tego wszystkiego czego nie wiem, albo czego brakuje w moim charakterze - uczę sie przy dzieciach. To jest jak druga szansa aby zacząć wiele rzeczy od nowa a lista zalet ed jest coraz dłuższa i wydłuża się im dłużej zajmujemy się ed. Życzę powodzenia i Bożego prowadzenia bo dla mnie to właśnie Bóg jest źródłem i siły i inspiracji i tego wszystkiego, czego mi osobiście brak :-)
Dzięki, że napisałaś tak od serca!
Ja nadal jestem na etapie 'ja się do tego nie nadaję' :-(.
Kasiu! Czas się odważyć:) Najtrudniejszy pierwszy krok! Powiedz może sobie na początku, że tylko rok. Potem zobaczysz ;)
Jesteśmy w ed od listopada. Sprawa jest o tyle trudniejsza, że nie chodzi tylko o moje ułomności ale także potrzeby syna. Ech dłuższa historia..
A to jest kolejny i bardzo ważny wątek. Bo i moja córka ma trudności przez zaburzenia SI. W diagnozie ma wpisane, że będzie miała trudności z nauką. Pewnie, że to wymaga ode mnie więcej wysiłku niż może przy dziecku w pełni zdowym, ale jak pomyślę, jak szkoła, by jej zaszkodziła, to tylko utwierdzam się w przekonaniu, że nie ma nic lepszego dla nas niż ED :)
Dzięki za ten artykuł. Daje nadzieję takiej mamie jak ja - niekreatwywnej i niezorganizowanej, że też (Z Bożą pomocą) dam radę!
Prześlij komentarz